
Fot. Facebook.com/soccapl
Mistrzostwa świata w Socca w 2024 roku zapiszą się na pewno w historii polskiej piłki sześcioosobowej. Mimo, że Biało-Czerwoni odpadli w ćwierćfinale z Rumunią, ogólnie turniej rozgrywany w Omanie należałoby ocenić raczej pozytywnie niż negatywnie, choć brak medalu na pewno jest ogromnym rozczarowaniem.
A przecież miało być tak pięknie… Gdy 29 listopada rozpoczynał się omański mundial obserwatorzy jednogłośnie umieszczali Polskę w gronie faworytów do zdobycia złotego medalu, obok Kazachstanu, Brazylii i Niemiec. Piłka bywa jednak przewrotna i sensacyjnie złoto zdobyli gospodarze, którzy pokonali Kazachstan po rzutach karnych (1:1, 1:0). W meczu o trzecie miejsce natomiast Chorwaci pokonali Rumunów 2:0.
Skład wydelegowany na Bliski Wschód przez selekcjonera Klaudiusza Hirscha został dodatkowo wzmocniony dwoma bardzo doświadczonymi zawodnikami, byłymi reprezentantami Polski – Bartoszem Białkowskim oraz Adrianem Mierzejewskim. O ile były bramkarz m.in. Millwall był postacią drugoplanową podczas mundialu, to Mierzejewski stał się liderem Biało-Czerwonych, imponując w Omanie rewelacyjną kontrolą nad piłką. Trudno sobie przypomnieć jakąkolwiek stratę zanotowaną przez niego na stadionie w Muskacie.
Pewna wygrana z Francją, a później schody
Faza grupowa miała być dla Polaków jedynie rozgrzewką przed fazą pucharową. I taką też zresztą była. Meczem otwarcia było spotkanie z Francją, w której barwach grało dwóch zawodników, których kibice powinni kojarzyć z występów z futbolu, tego w klasycznym wydaniu.
Mowa o Djibrilu Cissé, który wraz z Jerzym Dudkiem wygrał z Liverpoolem Ligę Mistrzów w 2005 roku. Drugim z piłkarzy „Trójkolorowych”, którego kibice reprezentacji Polski doskonale pamiętają był… Ludovic Obraniak, 34-krotny reprezentant Polski, w barwach której wystąpił na Euro 2012.
Polacy z Francją dość szybko objęli prowadzenie i błyskawicznie poszli za ciosem. W 8. i 10. minucie do siatki rywali trafił Norbert Jaszczak (do widoku tego nazwiska na liście strzelców w kolejnych meczach należy się przyzwyczaić), a następnie zamknęli mecz, spokojnie kontrolując przebieg boiskowych wydarzeń. W 38. minucie na 3:0 podwyższył Kamil Kucharski. Nie udało się jednak naszym zawodnikom przejść przez to spotkanie suchą stopą – w doliczonym czasie gry (w Socce w Omanie rozgrywano dwie połowy, po 20 minut każda), a dokładnie w 41. minucie honorowego gola dla „Trójkolorowych” zdobył Huertos.
I wtedy chyba każdy kibic reprezentacji Polski odetchnął z ulgą. Pozostałe zespoły w naszej grupie (Turcja, Pakistan, Haiti) były bowiem na niższym poziomie niż Francja, która jako jedyna była realnym zagrożeniem dla pierwszego miejsca Polaków w grupie. Porażka z „Trójkolorowymi” mogła bowiem spowodować, że wyjdziemy z grupy z drugiego miejsca, trafiając już w 1/8 na Brazylijczyków. A tego chcieliśmy uniknąć.
Organizacyjnie reprezentacja Haiti
Kolejnym rywalem było Haiti, z którym strata choćby punktu byłaby kompromitacją. Do takowej nie doszło, zwyciężyliśmy 4:1. Niewiele brakowało, by do starcia w ogóle… nie doszło. Haitańczycy dotarli na boisko z dwudziestominutowym opóźnieniem, wystąpili bez jakiejkolwiek rozgrzewki, w bluzach bez numerów. W pierwszych dwóch spotkaniach z kolei, z Turcją i Pakistanem… w ogóle nie wyszli na boisko, gdyż nie było ich w Omanie!
Sytuacja rodem z pierwszych dekad XX wieku była spowodowana fatalną sytuacją gospodarczo-organizacyjną w tym kraju. Haitańczycy dotarli do Omanu przez Dominikanę, Hiszpanię i Katar na zaledwie pięć godzin przed meczem.
Więcej o samym meczu, od pierwszych minutach to Polacy dominowali i strzelali – wynik otworzył Krystian Nowakowski, później dublet ustrzelił Bartłomiej Dębicki, a ostatni na listę strzelców wpisał się Dawid Linca. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie honorowy gol Norduesa w 35. minucie. Częściowo był on spowodowany rozluźnieniem szyków przez Biało-Czerwonych, a częściowo tym, że zawodnicy z Karaibów… nie grali wcale tak tragicznie w piłkę. Co prawda ich typową taktyką na atak była „laga na Robercika”, ale widać, że Haitańczycy coś nie coś potrafią. I szkoda, że pierwsze dwa mecze przeszły im koło nosa, Pakistan i Turcja są jak najbardziej w ich zasięgu.

Turcja, czyli łatwo i przyjemnie
Turcja, po której w trzecim meczu nasi zawodnicy się przejechali, zaprezentowała się w meczu z Polakami gorzej niż „Les Grenadiers”. Aż żal było momentami oglądać bezradnych rywali, którym władowaliśmy siedem bramek. Dublet ustrzelili Kamil Kucharski i Norbert Jaszczak, po golu dorzucili Mierzejewski, Jakub Hat i Nowakowski.
Turcy natomiast nie byli wstanie strzelić Polakom nawet jednej bramki co mogło cieszyć. Triumf ten, w obliczu remisu Francuzów z Pakistanem (0:0), którzy wcześniej ulegli Turkom 0:2 spowodował, że przed ostatnim meczem byliśmy pewni pierwszego miejsca w grupie. Matematyczne szanse na wyjście z grupy natomiast mieli wszyscy rywale poza Haiti.
Matematyka
Francuzi po trzech meczach mieli na koncie cztery punkty, tyle samo co Pakistan, natomiast Turcy, którzy rozegrali o jeden mecz więcej i mieli dwa punkty przewagi. Pakistan musiał więc wygrać i liczyć na zgubienie punktów przez „Trójkolorowych” lub też wygrać dostatecznie wysoko, by mieć lepszy bilans bramkowy. Turcy z kolei musieli liczyć na brak zwycięstwa obydwu rywali.
5 grudnia o godzinie 11:40 Pakistan wypadł z gry o awans – przegrał z naszą kadrą 1:3. Nasi zawodnicy zagrali kolejne dobre spotkanie. Już w 1. minucie wynik otworzył Bartłomiej Piórkowski, następnie bramkę dołożył Nowakowski i gdy wydawało się, że nikt już nam nie zagrozi, bramkę zdobyli rywale – do siatki trafił Khan, dając swoim kibicom szansę pomarzyć o remontadzie i przedłużeniu szans na awans. Polacy przetrwali ten trudny moment i podwyższyli prowadzenie, w 35. minucie mecz zamknął Dębicki.
Faza grupowa ułożyła się więc idealnie – żaden z naszych zawodników nie odniósł kontuzji, w czterech meczach zdobyliśmy komplet dwunastu punktów, strzeliliśmy siedemnaście bramek, tracąc zaledwie trzy. Drugie miejsce w grupie E zajęli Francuzi z 7 punktami, trzecie Turcy z 6 punktami, czwarte Pakistańczycy z 4 oczkami, a ostatnie Haitańczycy, którzy oba rozegrane mecze przegrali po 1:4.
Do tego rozstrzygnięcie w pozostałych grupach ułożyły się dla nas korzystnie, grupę D bez problemu wygrali Brazylijczycy, dzięki czemu po zakończeniu rozgrywek grupowych okazało się, że dwóch najgroźniejszych rywali, Brazylia i Kazachstan nie dość, że spotka się już w ćwierćfinale, to jeszcze z Polakami któraś z tych reprezentacji zagrać mogła dopiero w finale.
Bliskie spotkanie Egipcjan z walcem
Gorszą informacją był fakt, że w ćwierćfinale naszym rywalem miały być Niemcy. Miały, albowiem zaskakująco nasi zachodni sąsiedzi polegli z Rumunami, remisując 1:1 w podstawowym czasie gry i przegrywając serię rzutów karnych 2:3. Rywalami Polaków był natomiast Egipt, który z grupy D wyszedł z drugiego miejsca, przegrywając jedynie w pierwszym spotkaniu 1:2 z Brazylią.
Ci, którzy obawiali się jednak o naszą reprezentację szybko mogli odetchnąć z ulgą – dwa szybkie ciosy wystosował Dębicki, który golami w 1. i 9. minucie w zasadzie zamknął spotkanie. Egipcjanie spotkali się z walcem, którego nie potrafili zatrzymać. Następnie po golu dołożyli, chronologicznie, Piórkowski, Jaszczak, Nowakowski i Karol Bienias. Polska defensywa też się spisała, zachowaliśmy drugie na tym turnieju czyste konto. Ostatecznie wygraliśmy 6:0 i awansowaliśmy do ćwierćfinału.
O jeden łokieć za daleko
Patrząc na ułożenie drabinki Polacy mieli autostradę do finału – Rumunia oraz czekający na nas w półfinale Albania lub Oman byli rywalami, którzy prezentowali poziom o klasę niższy, ale… Na początku spotkania z Rumunią zdarzyło się coś, co ciężko było przewidzieć. Bartłomiej Piórkowski uderzył z łokcia jednego z rumuńskich zawodników przed ich bramką.
Sędzia najpierw niczego nie zauważył, ale po obejrzeniu powtórek pokazał Piórkowskiemu czerwoną kartkę. Biało-Czerwoni zeszli do głębokiej defensywy, a Rumuni założyli hokejowy „zamek” Polakom, którzy w czwórkę głęboko bronili się praktycznie we własnym polu karnym. Niestety, wystarczył jeden spóźniony doskok i Radu Barcia w 8. minucie pokonał Krystiana Staneckiego i było 1:0.
Wtedy błysnął Norbert Jaszczak, praktycznie w pojedynkę kreując zagrożenie pod bramką, której strzegł Samola Alexandru. Samotne rajdy kończone uderzeniami z dystansu przyniosły efekt – w 13. minucie Jaszczak uderzył zza pola karnego i wyrównał wynik.
W międzyczasie doszło do bardzo brzydkiego faulu, potraktowany łokciem przez Bartka Piórkowskiego Rumun bardzo niepotrzebnym i agresywnym wejściem staranował jednego z naszych zawodników. Sędzia nie pokazał za to jednak żółtej kartki, a te dwie minuty, rozegrane w ponownie równym stanie liczbowym, mogłyby bardzo Polakom się przydać. Reszta pierwszej części spotkania upłynęła Polakom na bronieniu remisowego rezultatu, z okazjonalnymi wypadami pod bramkę Alexandru.
Druga połowa również zaczęła się zepchnięciem Biało-Czerwonych do głębokiej defensywy, jednak przez całą trzecią ćwiartkę meczu nasi zawodnicy skutecznie się bronili, kilkukrotnie rywalom się odgryzając. A właściwie odgryzał się Jaszczak, czasem o piłkę walcząc jednocześnie z trzema, czterema rywalami. Niestety w 33. minucie Stanecki ponownie skapitulował, do siatki trafił Vincene Toma. Minutę później mogło być 2:2, o włos pomylił się Mierzejewski.
Czas nieubłaganie mijał, a Polacy rzucili się do ataku, wprowadzając jako lotnego bramkarza Kamila Kucharskiego. W 38. minucie żółtą kartkę obejrzał Dębicki. Ta wykluczyła go na dwie minuty z gry, chyba, że Rumuni w tym czasie strzeliliby bramkę, wówczas Dębicki natychmiast wróciłby na plac. I niestety, kilkanaście sekund później do siatki trafił Andronic Razvan.
Końcówka rodem z Hollywood
Wydawało się, że to koniec. Polacy, całkiem słusznie, uznali, że tu nie ma już czego bronić – ruszyli z prędkością serwisu Wilfredo Leona na Rumunów, którzy zgłupieli, stanęli w obrębie własnego pola karnego, mając spory problem by wymienić choć kilka podań z rzędu, bez straty piłki na rzecz Polaków lub wybicia jej w siną w dal. Sekundy mijały, minęła 40. minuta, rozpoczął się czas doliczony… I wtedy zaczęły się „cuda”. W 42. minucie Krzysztof Elsner dograł na wolne pole Jaszczakowi, który miał przed sobą tylko bramkarza – i się nie pomylił. 3:2!
Akcję później sprzed lewego rogu pola karnego Jaszczak huknął między nogami bramkarza Rumunii, wprawiając w euforię Polaków zarówno znajdujących się na stadionie, jak i tych oglądających mecz w swoich domach. 3:3! Biało-Czerwoni grając w osłabieniu wyrównali w ostatnich sekundach i doprowadzili do serii jedenastek.
Koniec mistrzostw, do widzenia
Rzuty karne niestety zostały wykonane przez naszych zawodników fatalnie. Jaszczak poślizgnął się po położeniu na ziemię Alexandru, a Linca nie był w stanie go nawet kiwnąć. Rumuni natomiast zachowali się bezbłędnie podczas jedenastek, podobnie jak przeciwko Niemcom zachowali zimną krew przy wykończeniu.
Koniec mistrzostw. Do widzenia.
Wielka szkoda, wręcz ogromna – w piątej edycji Mistrzostw Świata w Socce Polacy nie powiększyli swojego dotychczasowego dorobku medalowego (dwa srebra zdobyte w 2018 i 2019 roku, jeden brąz z 2022 roku), mimo obiektywnie łatwej dla nich drabinki. Czerwona kartka Piórkowskiego przechodzi z kolei do opasłego tomiszcza traktującego o historii polskiej piłki, konkretnie do rozdziału: „Co by było, gdyby…”.
Wracamy na tarczy
Na pocieszenie Norbert Jaszczak z ośmioma golami na koncie został królem strzelców. Ja osobiście dałbym mu – lub Mierzejewskiemu – statuetkę dla najlepszego polskiego zawodnika. Graliśmy bardzo dobrze, osobiście żałuję, że nie zobaczyłem meczu Polaków ani z Kazachstanem, ani z Brazylią, zapowiadało się tak wspaniale starcie. Powrót bez medalu jest porażką, wiadomo jednak, że najlepiej uczyć się na własnych błędach – oby następnym razem Hirsch przed ważnymi meczami dawał Piórkowskiemu łyk melisy.
Szkoda Bartłomieja, jedna zła, impulsywna decyzja przekreśliła wysiłek kolegów – zapewne przed nim kilka nieprzyjemnych tygodni. Miejmy nadzieję, że mentalnie ta sytuacja mu nie zaszkodzi, a w kolejnych meczach reprezentacji będzie grał tylko lepiej, bo powtórzę na koniec to jeszcze raz – zagraliśmy bardzo dobry turniej, niestety tym razem nie wyszło nam wszystko zgodnie z planem, wracamy na tarczy.
Kolejna szansa na złoto? Meksyk 2025 – miejmy nadzieję, że za rok w analogicznym tekście dojdę do finału, a tekst skwituje, że Biało-Czerwoni byli nieosiągalni dla żadnego z rywali z całego świata. I wtedy rywale, gdy będą wracać myślami do porażek z Polakami, będą mówili: „Co by było, gdybyśmy nie trafili na tych cholernych Polaków…”