
Fot. Jagiellonia Białystok / Kamil Świrydowicz
W 2023 roku ze sceny zszedł ostatni członek „klubu 100”, elitarnego zestawienia zbierającego zawodników, którzy grając na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce strzelili minimum sto bramek we wszystkich swoich meczach. Flavio Paixao, bo o nim mowa jest obecnie jedynym obcokrajowcem na obu listach, ze 108 golami w 310 meczach plasuje się na 22. miejscu. Obecnie wielkimi krokami do „klubu 100”, a także po miano najskuteczniejszego obcokrajowca w Ekstraklasie zmierza rewelacyjny Jesus Imaz – kluczowy zawodnik Jagielloni Białystok i jeden z najbardziej niedocenionych zawodników ostatnich lat.
Aby obcokrajowiec wykręcił wybitny wynik w Ekstraklasie musi spełnić trzy warunki – po pierwsze regularnie strzelać do bramki rywala, po drugie musi spędzić na polskich boiskach minimum cztery sezony (jedynie notując średnią Ernesta Wilimowskiego, 1,37 bramki na mecz, albo wyniki Roberta Lewandowskiego lub Henryka Reymana z ich najlepszego okresu mógłby przebić barierę stu goli szybciej), po trzecie – nie może strzelać zbyt dobrze, bo zaraz z tej Ekstraklasy odejdzie. I taki to paradoks.
Nasza liga jest w takim miejscu w łańcuchu pokarmowym polskiej piłki, że najlepszych zawodników nie zdołamy utrzymać – i chyba dla nikogo nie będzie kontrowersyjnym stwierdzenie, że trzej zawodnicy z najlepszym wynikiem (Paixao, Imaz i będący daleko za nimi Mikael Ishak) nie są trzema najlepszymi napastnikami spoza Polski, którzy biegali po naszych murawach w ostatnich latach.
Osobiście palmę pierwszeństwa wręczyłbym Nemanji Nikoliciowi, który wykręcił podczas półtora roku gry w Legii absurdalny wynik 40 bramek w 56 meczach, zostając w sezonie 2015/16 królem strzelców z najlepszym od sezonu 1995/96 i 29 bramek Marka Koniarka wynikiem 28 goli w 37 meczach – najbliżej do Węgra na odległość czterech bramek zbliżył się od tego czasu tercet (chronologicznie): Carlitos (tak, ten sam, który tak zawodził ostatnio w Legii), Igor Angulo i Christian Gytkjaer.
Carlitos i Gytkjear zmienili swój klub po sezonie – Hiszpan pozostał w Ekstraklasie, z Wisły Kraków przeszedł do Legii Warszawa, strzelając 16 bramek w kolejnym sezonie, co jest wciąż bardzo dobrym wynikiem. Legia jest zresztą anomalią – to od lat jedyny polski zespół, który regularnie sprowadza lub zatrzymuje u siebie króla strzelców z zagranicy:
- Nemanja Nikolić został zatrzymany na pół roku,
- Thomas Pekhart został zatrzymany na kolejny sezon,
- Marc Gual gra w Legii po dziś dzień.
Większość królów strzelców (a także zawodników z czołówki strzelców) natomiast albo odchodziła z naszej ligi prędzej czy później, albo zjeżdżała powoli do bazy z powodu wieku (Angulo), albo nie notuje aż tak wybitnego wyniku, by wzbudzić poważne zainteresowanie klubów z zagranicy (Flavio Paixao, Ivi Lopez).
Jesus Imaz to zawodnik o bardzo podobnej historii, co Flavio Paixao – mamy tu wiele lat gry w Ekstraklasie, najpierw w jednym klubie, w którym staje się gwiazdą (Imaz – Wisła, Paixao – Śląsk), później w klubie, w którymś staje się legendą (Imaz – Jagiellonia, Paixao – Lechia) i regularne, co sezon strzelanie średnio kilkunastu bramek w sezonie.
Imaz w Polsce pojawił się w sezonie 2017/18, a barwy Jagielloni reprezentuje od zimy rozgrywek 2018/19. Przez ten czas w Ekstraklasie w 224 meczach zdobył 94 bramki i zaliczył 31 asyst. Hiszpan jest jak wino, im starszy tym lepszy, choć jeszcze nigdy nie dobił do 15 bramek w sezonie – najbliżej był dwa lata temu, w wyścigu żółwi o koronę króla strzelców dał się prześcignąć wówczas klubowemu koledze, Markowi Gualowi o jedną bramkę, Imaz strzelił ich 14.
Nie mamy tu do czynienia z klasycznym goleadorem, choć co warto zaznaczyć większość spotkań w naszej lidze Hiszpan grał nie jako klasyczny napastnik, a ofensywy pomocnik lub za plecami dziewiątki. W tym sezonie statystyka jest fenomenalna – z trzynastoma bramkami po 22 kolejkach Imaz jest wiceliderem klasyfikacji strzelców, będąc dwa gole za Efthymiosem Kouolurisem z Pogoni Szczecin. Jeśli utrzyma obecną średnią goli na mecz, sezon zakończy z 21 bramkami na koncie i stratą zaledwie sześciu goli do Paixao w klasyfikacji wszechczasów.

Imaz nie jest głównym bohaterem plotek transferowych – nie sprzyja tu jego wiek, za 34-latka na jego poziomie chyba tylko Legia Warszawa zapłaciłaby jakiekolwiek pieniądze (pewnie byłyby one spore). Nie jest też spektakularny – zdobywa gola co mecz, ma na koncie jeden dublet – Koulouris tymczasem ma na koncie już dwa hat-tricki.
Hiszpan może wyśrubować rekord niedostępny dla obcokrajowców przez lata – jeśli pogra na wysokim poziomie jeszcze przez dwa, trzy lata, to może dobić w okolice 120-125 bramek (a to przy ostrożnych szacunkach, bo przecież Pohl is the limit). Można powiedzieć, że mamy obecnie w Jagielloni najbardziej niedocenionego zawodnika w Ekstraklasie – wszyscy znają jego klasę, ale mówi się o niej mimochodem, jako o oczywistości – a śpieszmy się kochać Imaza, tak szybko skończy karierę, a widoków na kolejnego zawodnika tego typu nie ma.
Najlepsi, jak zwykle, szybko odchodzą z Ekstraklasy, a nieco słabsi nie wykręcają nawet 10 goli na sezon – chciałoby się wierzyć, że to wina dopracowania gry w obronie naszych ligowców, nie braku super-strzelców na krajowym rynku (uważam, że Jakub Arak wciąż mógłby wiele okazji w Ekstraklasie zmarnować).
Za plecami Imaza jest bowiem… długo długo nikt i wreszcie Mikael Ishak, który strzelił dotychczas 63 gole – i choć mogę uwierzyć, że przez następnych kilka lat Szwed strzeli 37 bramek, to jest to mało prawdopodobne, gdyż u Ishaka widać stopniowy spadek formy wraz z wiekiem.
Czy zobaczymy nowego członka „klubów 100” już w tym sezonie? Szansa jest na to spora, ale jeśli nie wydarzy się żadna katastrofa lub kontuzja, rok 2025 przyniesie nam nowego członka, prosto ze słonecznej Hiszpanii.