
Fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com
Legia Warszawa przegrała z Rakowem Częstochowa 2:3 i nie dość, że nie zbliżyła się do czołówki, to dystans do liderującego zespołu spod Jasnej Góry tylko się powiększył. Obecnie wynosi on aż 12 punktów, co na tym etapie sezonu jest wynikiem nie do odrobienia.
Oczywiście ktoś powie, że wszystko jest możliwe i że Legia może przecież wygrać wszystkie mecze do końca rozgrywek. Przed nami dziewięć kolejek, a więc do zgarnięcia nawet 27 punktów. Legia przed sobą ma spotkania z Pogonią, Lechem czy Jagiellonią, może sprawić, że z tymi rywalami będzie miała lepszy bilans i zakładając, że rywale będą tracić punkty na potęgę, to przy Łazienkowskiej będzie można otwierać szampany.
Hit Ekstraklasy dla Rakowa. Legia o mistrzostwie Polski może pomarzyć…
To jednak tylko sfera marzeń, bo liczby mówią co innego – obecnie Legia ma więcej szans na triumf w Lidze Konferencji niż na mistrzostwo Polski.
Legia nie ma ligowej powtarzalności
Jak podaje Piotr Klimek, zespół Goncalo Feio po porażce z Rakowem ma 0,1% szans na tytuł mistrzowski. „Wojskowi” mogą więc się pogodzić z tym, że tytuł im odjechał. O mistrzostwo byłoby i tak ekstremalnie trudno, gdyby udało im się wygrać pod Jasną Górą – wówczas strata do Jagiellonii wynosiłaby 8 punktów, co przy punktowaniu drużyny Feio (dwa zwycięstwa w siedmiu meczach w lidze na wiosnę), co również byłoby trudne, ale jeszcze byłby jakiś punkt zaczepienia, co udało się wygrać z Rakowem, a więc byłby potężny kop motywacyjny.
Tak się jednak nie stało. Legia przegrała zasłużenie, a najmocniej zawiodło zarządzenie meczem przez Feio.
Legia nie ma ligowej powtarzalności, która cechuje ostatnich mistrzów Polski. Lech Poznań w sezonie mistrzowskim przegrał tylko czterokrotnie w całym sezonie, Raków pięć razy, z kolei Jagiellonia w poprzednim sezonie siedem i biorąc pod uwagę liczbę punktów była najsłabszym mistrzem Polski.
To jednak nic przy wynikach stołecznej drużyny, bo na tym etapie, a więc po 25. kolejce już liczba porażek Legii wynosi siedem. A więc zespół Goncalo Feio musiałby być bezbłędny, co przy piekielnie trudnym terminarzu Legii i kadrze, która wzbudza wątpliwości, jest po prostu niemożliwe.
Warto zerknąć na kalendarz Legii. Tak wyglądają plany „Wojskowych” po reprezentacyjnej przerwie:
- 28 marca – mecz z Pogonią Szczecin, 26. kolejka,
- 2 kwietnia – mecz z Ruchem Chorzów, 1/2 finału Pucharu Polski,
- 6 kwietnia – mecz z Górnikiem Zabrze, 27. kolejka,
- 10 kwietnia – mecz z Chelsea, 1/4 finału Ligi Konferencji,
- 13 kwietnia – mecz z Jagiellonią Białystok, 28. kolejka,
- 17 kwietnia – mecz z Chelsea, 1/4 finału Ligi Konferencji.
Mówimy więc o spotkaniach z czołówką w lidze (Pogoń jest na czwartym miejscu, Górnik zrównał się punktami z Legią, a Jagiellonia przeczy wszystkim prawom gry na kilku frontach i punktuje jak szalona, zajmując obecnie pozycję wicelidera).
Wśród spotkań, które przed Legią najtrudniejszym wydaje się mecz z Ruchem Chorzów. Bowiem to rozgrywki Pucharu Polski kreują się jako jedyna droga „Wojskowych” do europejskich pucharów. Triumfator Pucharu Polski gra bowiem w eliminacjach Ligi Europy, co przy wysokim współczynniku Legi oznacza dużą szansę na awans do fazy ligowej tych rozgrywek. A nawet w przypadku niepowodzenia i przegrania jednego dwumeczu, oznacza to „spadek” do eliminacji Ligi Konferencji, wzorem ścieżki Wisły Kraków z tego sezonu.
Brzmi to więc brutalnie, ale Legia pełny wysiłek i moc powinna włożyć w spotkanie 2 kwietnia na Stadionie Śląskim. Odpadnięcie będzie bowiem bolesne w skutkach i najpewniej przekreśli szansę Legii na plan minimum, a więc awans do europejskich pucharów w przyszłym sezonie.
Od początku rozgrywek ze stolicy płynęły deklaracje, że Feio poprowadzi Legię do mistrzostwa. Z tym jednak trzeba się pogodzić, że może się to wydarzyć, ale dopiero w rozgrywkach 2025/26. Jeśli chodzi o osłodę, a więc triumf w Pucharze Polski, to są na to wysokie szanse, Legia jest bowiem faworytem. Z kolei dwumecz z Chelsea jawi się jako niesamowicie ciekawy sprawdzian dla Legii i porównanie, ile „Wojskowym” brakuje do absolutnego topu.
To także możliwość wypromowania zawodników (lub samego Goncalo Feio). Doskonale wiemy, że to dzięki świetnym występom z AZ Alkmaar czy głównie Aston Villi na szerokie wody wypłynął Kosta Runjaic, który obecnie prowadzi Udinese.
Z Ekstraklasy do Serie A, czyli co słychać u Kosty Runjaicia i Jespera Karlstroma w Udinese
Raków Częstochowa z największą szansą na mistrzostwo
Kto więc będzie mistrzem? Wszystko rozstrzygnie się między Rakowem, Jagiellonią a Lechem, jednak naturalnie największe szanse mają piłkarze Marka Papszuna. Raków ma lepszy bilans z Lechem (remis i wygrana), ma wręcz wybitną powtarzalność, skutecznego napastnika (wreszcie), jedenastkę, która się nie zmienia co kolejkę i bardzo mądrego trenera.

Uważam, że Jagiellonia nie wytrzyma tego tempa, bo w nogach gracze mistrza Polski mają już 44 spotkania, a przed nimi co najmniej jeszcze 12 meczów (dziewięć kolejek ligowych, dwumecz z Betisem w 1/4 finału Ligi Konferencji i spotkanie o Superpuchar z Wisłą Kraków). Raków czy Lech rozegrali w tym sezonie ledwie po 26 meczów, także mówimy tutaj o kolosalnych różnicach.
Nie wierzę w Lecha. Do tej pory miałem wrażenie, że Niels Frederiksen poprowadzi „Kolejorza” do mistrzostwa, jednak zbyt dużo już było wpadek i spotkań, które wymykały się Lechowi. Dwukrotnie Lech w tym sezonie obejmował prowadzenie i spotkanie przegrywał (Motor, Jagiellonia). Podobnie było we wrześniu z Koroną Kielce, zaraz po wpadce w Pucharze Polski z Resovią, ale tam wybitnie zaprezentował się Patrik Walemark, który skompletował hat-tricka. Brakuje jednak drużynie z Wielkopolski odpowiedniego nastawienia, mentalu, który cechowałby przyszłego mistrza.
Końcówka sezonu będzie pasjonująca. Ekstraklasa nie raz pokazywała, że potrafi zaskakiwać, a więc liczymy na istne szaleństwo na ostatniej prostej wyścigu o tytuł. Mój typ? Mistrzostwo dla Rakowa, puchary dla Jagiellonii i Lecha.