
Fot. Celtic Football Club
Szok, niedowierzanie, konfuzja – takimi słowami mogę opisać swoją, a zapewne nie tylko swoją, reakcję na znalezienie się Maika Nawrockiego w wyjściowej jedenastce Celticu na mecz z Rangersami. Derby „Old Firm” to największe piłkarskie wydarzenie w Szkocji, starcie tytanów, dwóch najbardziej utytułowanych drużyn w kraju. Na ten mecz trenerzy zazwyczaj wystawiają galowe garnitury… Zazwyczaj.
Bo, jeśli zostajemy w klimacie garderobianych porównań, to Nawrocki w Celticu jest taką zagubioną w szafie skarpetką, którą ostatni raz nosiło się dawno temu, a w ogóle to nie pamięta się, że dalej ona gdzieś jest. W tym sezonie bilans występów ligowych środkowego obrońcy wygląda następująco:
- 0 występów,
- 0 goli,
- 0 asyst,
- 0 minut.
No nie są to najwybitniejsze statystyki pod słońcem.
Nawrocki nie jest zupełnie bez gry, bowiem 24-latek ma na koncie w tym sezonie dwa epizody – 22 września zagrał 5 minut w Scottish League Cup (Pucharze Ligi Szkockiej) w wygranym przez Celtic 5:2 starciu z Falkirk FC, a 8 lutego zagrał zawrotne 18 minut w starciu SFA Cup z Raith Rovers (nie mylić z Range Roversami, te są marką aut).
Brendan Rogers może sobie pozwolić na eksperymenty – Celtic jest liderem ligi szkockiej z przewagą aż szesnastu punktów nad wiceliderem, którym są Rangersi. Pewnym krokiem były klub Artura Boruca zmierza po mistrzostwo – a Rogers z szafy odkurzył Nawrockiego, o którym pewnie niejeden kibic Celticu zapomniał.
Ostatecznie The Boys przegrali 2-3, a Polak rozegrał pełne 90 minut.
PS: Sprawdziłem kadrę Celticu, Nawrocki nie został tam ostatnim zdrowym obrońcą.