
Fot. Radomiak Radom / Jan Borys
Na inaugurację 25. kolejki Radomiak Radom ograł 2:1 Lechię Gdańsk. Sytuacja gdańszczan coraz bardziej się komplikuje. Ta porażka piłkarzy beniaminka z pewnością boli tym mocniej, że w drugim meczu z rzędu podopieczni Johna Carvera wyszli na prowadzenie, ale finalnie zostali z niczym.
Mecz o sześć punktów
Na konferencji przedmeczowej trener gospodarzy mówił, że traktuje to spotkanie jak każde inne. Natomiast kibice w Radomiu, a tym bardziej w Gdańsku zdawali sobie sprawę z wagi tego meczu.
Oba zespoły były zmotywowane aby zdobyć dzisiaj trzy oczka. Taki był też obraz tego meczu. Dla postronnego widza pewnie nudny. Obie ekipy miały problemy z wymianą większej liczby podań i przygotowaniu sytuacji strzeleckiej. Było sporo niedokładności, niecelnych podań i walki w środku boiska. Do tego mogliśmy często oglądać bezpośrednie zagrania, tzw. „na walkę”.
Styl nie miał znaczenia, ale specjalnie mnie to nie dziwi. W piłce nożnej najważniejsza jest skuteczność i zdobycie chociaż jednej bramki więcej niż rywal.
Demony Lechii
Lechia wyszła pierwsza na prowadzenie. Po 20 minutach gry Camilo Mena posłał świetne zagranie za wysoko ustawioną linie obrony Radomiaka. Tomas Bobcek przejął piłkę, ograł Macieja Kikolskiego, wpadł w pole karne, położył obrońcę i skierował piłkę do pustej bramki. Był to pierwszy i jak się później okazało ostatni celny strzał gości…
Lechia Gdańsk grała z kontry, starając się przede wszystkim bronić. Mówił o tym na konferencji trener John Carver, że nie mogą zapominać o defensywie. Wszystko szło dobrze do 36. minuty, kiedy to gospodarze mieli rzut rożny. Obrona Lechii kompletnie pogubiła się w kryciu i doskonałe dośrodkowanie z narożnika wykorzystał Marco Burch.
Mecz na styku
W drugiej połowie ciężko było powiedzieć, kto wygra. Z jednej strony Radomiak, które uderzał dużo i często ale zazwyczaj z nieprzygotowanych pozycji. Z drugiej Lechia, która raz po raz przeprowadziła niebezpieczną akcję, ale miała problem z finalizacją. Wszystkie strzały były niecelne albo zablokowane. Dobrą zmianę dał Anton Tsarenko, który mówiąc kolokwialnie rozbujał trochę ofensywę Lechii.
Był to mecz, w którym jedna akcja przesądzi o końcowym wyniku. Tak też się stało. W 72. minucie świetnie akcję rozpoczął strzelec pierwszej bramki Marco Burch i obsłużył Capitę. Zawodnik z Angoli uderzył po krótkim słupku i piłka znalazła drogę do siatki. Napastnik Radomiaka potrzebował zaledwie czterech minut aby strzelić gola. Trzeba jednak wspomnieć też o postawie bramkarza Lechii. Bogdan Sarnavskyi powinien się zachować zdecydowanie lepiej i mógł zrobić więcej aby zapobiec utracie gola. Wynik 2:1 utrzymał się już do końca. A o tym jak dużo walki było w tym meczu świadczy fakt, że sędzia Raczkowski pokazał dzisiaj aż dziewięć żółtych kartek.
RADOMIAK RADOM – LECHIA GDAŃSK 2:1 (1:1)
36’ Marco Burch, 71’ Capita – 20’ Tomas Bobcek