
Fot. Łączy nas Piłka
Do bólu schematyczni, mozolni i przewidywalni. Tak obecnie wygląda reprezentacja Polski prowadzona przez Michała Probierza. Od 18 miesięcy nie zrobiliśmy kroku na przód, a co gorsza – dochodzą kolejne znaki zapytania. Wczoraj prawie skompromitowaliśmy się z Litwą, wygrywając po bramce po rykoszecie w końcówce. Co wiemy na dwa dni przed spotkaniem z Maltą i dlaczego wszyscy jesteśmy tak dziecięco naiwni?
Naiwni, bo nabieramy się na hasła, które rzuca Michał Probierz. Były opiekun Cracovii czy Jagiellonii może wielkim erudytą nie jest, ale wie, co chce usłyszeć kibic reprezentacji Polski. Na początku kadencji Michał Probierz podkreślał (zbyt wiele razy), że przyszedł, bo poprzednio kadra grała źle i notowaliśmy wyników i na każdym kroku przypominał, że gdyby wcześniej było dobrze, to zmiana nie byłaby potrzeba.
Później mówił o zmianie pokoleniowej, która od 2018 roku nieprzerwanie idzie w parze jeśli chodzi hasła w piłkarskiej debacie wraz z gigantyczną chęcią poprawą stylu gry. Od lat koncentrujemy się na drodze, którą chcielibyśmy obrać jako reprezentacja – czyli tzw. futbol na tak. Dziś nie ma ani wyników (ostatnie miejsce w grupie na Euro 2024, spadek z dywizji A Ligi Narodów, męczarnie z Litwą na start el. MŚ 2026), ani stylu, a droga, którą chcemy obrać na pierwszych kilku metrach nam się rozmazuje.
Uniknęliśmy kompromitacji. Polska wygrywa z Litwą
Probierz nie ma planu. Nie ma pomysłu. Wczoraj selekcjoner powinien już w przerwie zareagować na nic nie wnoszącą grę skrzydłowych, środkowych pomocników. Poszukać impulsu. Zrealizować plan B i C (głęboko liczę, że taki w ogóle istniał) w świetle beznadziejnej gry Biało-Czerwonych. Po 18 miesiącach pracy Probierz wciąż nie wyciąga wniosków, hierarchia na poszczególnych pozycjach jest zaburzona i wiemy dosłownie kilka rzeczy po tej smutno-śmiesznej kadencji:
- Łukasz Skorupski musi być bramkarzem numer jeden na najbliższe lata,
- Jan Bednarek z tyłu to może i tykająca bomba, ale na nic więcej obecnie nie możemy liczyć,
- Regularna gra w klubie wcale nie sprawia, że Jakub Moder jest lepszym piłkarzem,
- Piłkarze, którzy nie grają na swoich pozycjach (jak wczoraj Przemysław Frankowski) nie mają na tyle boiskowej inteligencji, by grać na reprezentacyjnym poziomie,
- Robert Lewandowski sam meczu nie wygra, choć bardzo się stara.
Kibiców boli to, że w ostatnich kilkunastu miesiącach nabieramy się na tę samą bajkę. To zapętlony cykl dyskusji, oczekiwań, weryfikacji i rozczarowania. No bo przecież wystarczy odwinąć dowolny program przed startem eliminacji do Euro 2024. „Śmieszna grupa„, „Nie mówmy o walce o drugie miejsce„, „Przecież to pewne wygrane – Mołdawia, Albania, z Czechami uda się ugrać cztery punkty…„. I nie inaczej jest teraz, kiedy z dystansem patrzyliśmy na Litwę czy Maltę, a w piątek na PGE Narodowym wszyscy się przerazili. Bo nie trzeba mieć gwiazd w składzie czy nawet piłkarzy o solidnym w skali europejskiej poziomie. Wystarczy dobrze się przesuwać, zamykać przestrzenie, wiedzieć kiedy nacisnąć i można z Polakami grać jak równy z równym.
My się męczymy w rozegraniu, cierpimy w oczekiwaniu na przebłysk jednostki. Z Litwą uratował nas Jakub Kamiński i Robert Lewandowski. 10 minut wcześniej bohatersko strzał reprezentanta Litwy wybronił Łukasz Skorupski.
I na tym dumna lista pozytywów się kończy.
Wygrywamy z Litwą, ale cierpieliśmy niemiłosiernie [OCENY PIŁKARZY]
Od siedmiu lat mówimy o tym samym
Zadziwiające jest to, że w ostatnich latach nie brakowało brzydkich, przepchanych spotkań z dużo lepszymi reprezentacjami, a jednak narracja była inna. Za Jerzego Brzęczka wygraliśmy z Łotwą na PGE Narodowym, bezbramkowo zremisowaliśmy z Austrią u siebie, a na wyjeździe potrafiliśmy pokonać tego rywala. I selekcjoner został zwolniony. Za co? Wywalczył awans na Euro 2020, ale styl nie był adekwatny do naszego potencjału, a przeciwko mocniejszym zespołom w Lidze Narodów już nie dawaliśmy rady.
Paulo Sousa nie zapanował nad naszą defensywą, była jak sito. Z przodu wyglądaliśmy lepiej, ale po mistrzostwach Europy mieliśmy taki sam dorobek, jak po zeszłorocznym turnieju.
Czesław Michniewicz był zadaniowcem. O stylu na katarskim mundialu nawet nie ma co wspominać, jednak uczciwie trzeba dodać, że byłemu trenerowi Legii nie pomógł paskudny klimat, który się wytworzył po imprezie, a więc słynna „afera premiowa”. Czy jednak z Michniewiczem kadra szła w dobrą stronę? Na mistrzostwa pojechaliśmy, ale dalsza praca chyba nie miała sensu…
Fernando Santos nie miał pomysłu na tę kadrę i przynajmniej nikt się nie czarował, że Portugalczyk widzi więcej, że poważnie podchodzi do swoich obowiązków zawodowych i ma kapitalnie rozeznanie w polskiej lidze. Wszyscy wiedzieli, że to bujda i Santos poza grupką kilkunastu zawodników, pozostałych kadrowiczów nie do końca znał i musiał mieć zawsze kogoś ze sztabu, by nie mylić Salomona z innym Kędziorą.
Jakub Kamiński: Zdajemy sobie sprawę, jak to wyglądało
Jako reprezentacja zataczamy koło. Od 2018 roku spotykamy się z tymi samymi problemami dotyczącymi stylu i wyników. Udaje nam się regularnie awansować na duże turnieje, jednak jesteśmy tylko smutnym tłem i w zasadzie gdyby nas nie było, to nikt w Europie by nie płakał. Nie oferujemy niczego szczególnego, nie mamy swojej autorskiej piłki, nie stanowimy ciekawej kadry dla obserwatora z zewnątrz.
Co gorsza, zobojętnienie kadra budzi także wśród polskich kibiców.
Dlatego powtórzę pytanie z początku – dlaczego jesteśmy naiwni i wierzymy, że Michał Probierz coś zmieni? Dlaczego mamy wobec kadry górnolotne oczekiwania, jeśli polegamy w najprostszych sprawach taktyczno-organizacyjnych i jesteśmy tak strasznie przewidywalni?