
Fot. Pogoń Szczecin / Wiola Ufland
To miał być mecz, który pokaże czy Pogoń Szczecin jest gotowa rzucić wyzwanie czołówce Ekstraklasy. Przez pierwsze 20 minut rzeczywiście wyglądało to obiecująco – pressing, intensywność, strzały, walka. Problem w tym, że mecz piłki nożnej trwa nie dwadzieścia, a dziewięćdziesiąt minut.
Pogoń zaczyna jak burza… ale na tym koniec
Początek? Marzenie dla kibiców Pogoni. Ich zespół wyszedł jak po swoje, a Lech przez pierwsze minuty wyglądał, jakby jeszcze był w autokarze w drodze do Szczecina. Pogoń raz za razem była bliska prowadzenia. Bliski bramki był Koulouris, dobry strzał oddał Grosicki i odnotujmy także sytuację, w której Lech miał więcej szczęścia niż na nie zasługiwał, gdy piłka kilkukrotnie odbijała się w polu karnym Mrozka jak w flipperze, ale nie wpadła do siatki.
Gdy w 18. minucie Koulouris trafił w słupek, wydawało się, że Pogoń jest o krok od objęcia prowadzenia.
I wtedy coś pękło…
Lech się otrząsa i zaczyna robić swoje
W 32. minucie Mikael Ishak – który wiosną przypominał raczej własny cień z jesieni – wreszcie się przełamał. Akcja była szybka i konkretna, Hakans huknął, Cojocaru wypluł piłkę przed siebie, a Szwed wpakował ją do siatki. 1:0 i nagle to Lech zaczyna rozdawać karty.
Pogoń wyglądała jak agresywny pięściarz, który w pierwszej rundzie rzucił się na przeciwnika, ale gdy tylko ten go skontrował, nagle postanowił się wycofać z walki. Lech przejął inicjatywę, Sousa nawet trafił do siatki po świetnej akcji z Ishakiem drugą bramkę, ale Carstensen był na minimalnym spalonym i VAR słusznie bramkę anulował. Wynik pozostawał 1:0, ale wszyscy widzieli, że „Kolejorz” kontroluje już ten mecz.
Druga połowa? Egzekucja „Portowców”
Jeśli ktoś w Szczecinie liczył, że po przerwie Pogoń się odrodzi, to… cóż, mocno się przeliczył. „Portowcy” wyglądali, jakby w przerwie ktoś im podmienił baterie na zużyte. Ich pressing się skończył, intensywność spadła, a Lech wchodził w ich obronę jak w masło.
W 66. minucie było już jasne, że gospodarze tego meczu nie uratują. Kurzawa sfaulował Sousę w polu karnym, Ishak podszedł do „wapna” i choć Cojocaru wyczuł kierunek strzału, to uderzenie było idealnie przy słupku. 2:0 i po meczu.
A żeby było jeszcze piękniej dla poznaniaków, w 85. minucie Joel Pereira odpalił torpedę z 35 metrów i zapakował gola, który spokojnie może kandydować do bramki sezonu. Cojocaru został przyłapany na nieostrożnym wyjściu z bramki, a Pereira wyglądał, jakby właśnie kupił bułki w osiedlowym sklepie – pełen luz i opanowanie.
Dla Pogoni to był moment, w którym powietrze zeszło już całkowicie. Kibice zaczęli opuszczać stadion, wiedząc, że ich drużyna dziś już nic nie zdziała. W końcówce jeszcze Marcel Wędrychowski obejrzał czerwoną kartkę po analizie VAR, ale to było już tylko dopełnienie wieczoru.
Lech daje sygnał, że nie odda łatwo fotelu lidera
Pogoń może mówić o tym, że zabrakło jej sił, a Niels Frederiksen przed meczem mówił jasno: zmęczenie po Pucharze Polski nie może mieć znaczenia. I jak się okazało, nie miał racji – po 20 minutach gospodarze wyglądali, jakby przebiegli maraton. Lech za to robił swoje, pokazał jakość i skuteczność.
„Kolejorz” „nie tylko utrzymuje pozycję lidera, ale przede wszystkim daje jasny sygnał – jeśli ktoś myślał, że słaby początek rundy oznacza że zgubi rytm i pozwoli się dogonić, to grubo się pomylił. To był pokaz siły Lecha Poznań i brutalne zderzenie Pogoni Szczecin z rzeczywistością. Bo dobra forma z pierwszych meczy to jedno, a prawdziwa rzeczywistość po meczu z liderem to drugie.
POGOŃ SZCZECIN – LECH POZNAŃ 0:3 (0:1)
32’ 68’(k) Mikael Ishak, 85’ Joel Pereira
1 komentarz on “Lech Poznań zdemolował Pogoń! „Portowcom” starczyło sił na 20 minut”