
Fot. Jagiellonia Białystok / Kamil Świrydowicz
– Jest to dwumecz bez zdecydowanego faworyta – mówi przed dzisiejszym spotkaniem Adrian Siemieniec. Jagiellonia podejmuje Cercle Brugge w ramach pierwszego spotkania 1/8 finału Ligi Konferencji. Czy to trudny rywal, czy jest się czego obawiać i czy „Jaga” musi powoli żegnać się z europejskimi wojażami? Odpowiadamy – trzy razy „nie”!
Pomścić Wisłę Kraków
Zacznijmy od tego, że znamy dzisiejszego rywala Jagiellonii. Przypominamy – końcówka sierpnia i rywalizacja Cercle Brugge z Wisłą Kraków w ramach 4. rundy eliminacji Ligi Konferencji. Po pierwszym spotkaniu w Krakowie i wysokiej wygranej Belgów 6:1 wydawało się, że już jest po wszystkim, że pierwszoligowiec nie ma o czym marzyć. Ówczesny zespół Kazimierza Moskala pokazał jednak charakter i zaskoczył. Nikt wtedy nie dawał Wiśle szans, a ona pojechała do Belgii i zdołała w rewanżu wygrać 4:1. – Uff! To było przerażające. Jednak to nie była formalność – pisały lokalne dzienniki.
Tak czy siak, Wisła pokazała, że tego rywala można pokonać, tylko trzeba zagrać szczelnie z tyłu i skutecznie z przodu. Tego zabrakło przy Reymonta w pierwszej konfrontacji, choć warto dodać, że ekipa z Belgii od sierpnia dość mocno się zmieniła.
To już nie to samo Cercle Brugge
Na szczęście dla Jagiellonii, wcale nie na dobre. Cercle Brugge ma już innego trenera. Z uwagi na niezadowalające wyniki w lidze z pracą pożegnał się Miron Muslić, który co ciekawe obecnie prowadzi angielskiego drugoligowca, Plymouth Argyle, a więc drużynę, do której tej zimy przeniósł się Tymoteusz Puchacz.
Obecnie za wyniki Cercle Brugge odpowiada Ferdinand Feldhofer, Austriak w przeszłości prowadził Rapid Wiedeń czy Dinamo Tbilisi. Zmienili się także zawodnicy, bo tej zimy belgijski klub przeszedł dość solidną przebudowę – za 15 mln euro do MLS przeniósł się Kévin Denkey, z kolei do Rennes trafił belgijski skrzydłowy Kazeem Olaigbe, za którego Franzuci wyłożyli 5 mln euro.
Nie jest jednak tak, że nikt tej zimy do Cercle Brugge nie trafił. Zimą ekipę z Belgii zasilili Steve Ngoura, Beni Mpanzu oraz Heriberto Jurado. Zwłaszcza ten trzeci to ciekawa postać, natomiast ciężko cokolwiek więcej o nim powiedzieć. 19-letni Meksykanin zagrał dopiero jedną minutę w nowych barwach, jednak Belgowie wyłożyli za niego 1,65 mln euro, stąd wydaje się, że ma określony potencjał.
Warto przyjrzeć się sytuacji w lidze Cercle Brugge, bo ta niewątpliwie nie jest ciekawa. Dzisiejszy rywal „Jagi” plasuje się na ostatnim bezpiecznym miejscu w stawce, a więc na 12. miejscu. Przed tym zespołem tylko dwa spotkania w sezonie zasadniczym – z Club Brugge oraz z Anderlechtem. Jeśli ekipa trenera Feldhofera nie zapunktuje, to czeka ją walka o utrzymanie.
Z perspektywy Jagiellonii fakt, że rywale bardziej muszą skupiać się na rozgrywkach ligowych, z pewnością jest bardzo dobrą informacją.

Jagiellonia zna swoje atuty
Czy mistrz Polski będzie faworytem? Adrian Siemieniec studzi zapał i bardzo spokojnie podchodzi do nadchodzącej rywalizacji. – My już na tym etapie nic nie musimy, tylko możemy – mówił zadowolony trener białostoczan po wyeliminowaniu TSC Baćka Topola w fazie play-off LKE.
Oczywiście na korzyść Belgów przemawia kadra, dysponują oni teoretycznie lepszymi zawodnikami, a na pewno z większą wyceną transferową. Jak jednak powszechnie wiadomo, pieniądze w futbolu nie grają. Liczymy na udany występ „Jagi” i przede wszystkim cenne punkty rankingowe UEFA. Dla przypomnienia – wygrana polskiego klubu oznacza 0,500 pkt do europejskiego rankingu.
Co warto dodać, plasujemy się na lokacie 17. i mamy niewielką stratę do szesnastej Szwajcarii (0,225 pkt). Dość powiedzieć, że możemy po dzisiejszych meczach wyprzedzić tego rywala, wystarczy, że Legia i Jagiellonia wygra. Lub też polskie kluby zanotują remis lub wygraną/dwa remisy/jeden remis i porażkę. W tym ostatnim wariancie należy jednak założyć, że jedyny reprezentant szwajcarskiej ligi, a więc Lugano, nie wygra swojego meczu (wyjazdowa konfrontacja z Celje).