Jego początki w Wiśle Kraków nie były najlepsze. W jedenastu pierwszych spotkaniach nie zapisał ani jednego trafienia. Dublet z Odrą, Bruk-Betem i bramka w Pucharze z Siarką – to jego liczby w ostatnich tygodniach. Czy ma żal do Rakowa? Jak dogaduje się z Angelem Rodado? Co zmienił w grze Wisły Mariusz Jop? Rozmowa z napastnikiem Wisły Kraków, Łukaszem Zwolińskim. Zapraszam.
Piotr Rzepecki: Jesteś obecnie w bardzo dobrej formie, w ostatnich pięciu meczach strzeliłeś pięć bramek. Z czego twoim zdaniem wynikało, że twoja dyspozycja na początku sezonu nie była najlepsza?
Łukasz Zwoliński: To pierwszy raz, kiedy nie miałem prawdziwego okresu przygotowawczego. Nie sądziłem, że mój organizm aż tak to odczuje. Przed przyjściem do Wisły trenowałem indywidualnie, dwa razy dziennie. Ale jednak okres przygotowawczy to okres przygotowawczy, nic nie zastąpi pracy z drużyną
Jeśli chodzi o dyspozycję strzelecką, to za bardzo się nie martwiłem. Zazwyczaj jak grałem u każdego trenera od początku, to nigdy liczb u mnie nie brakowało.
Oczywiście też nie byłem zadowolony z początku sezonu w moim wykonaniu. Przychodząc z Ekstraklasy do 1. Ligi, byłem gotowy, by grać w pierwszym składzie. Gdy już dostałem szansę, to ją w pełni wykorzystałem. Kiedy zagrałem pierwszy raz w lidze od początku z Odrą Opole, to strzeliłem dwie bramki. Wydaje mi się, że nie wygląda to najgorzej w ostatnim czasie.
Czułeś przez ten czas presje ze strony kibiców? Było sporo dyskusji na temat twojej formy na początku sezonu.
Pobyt w Chorwacji nauczył mnie, żeby się za bardzo nie przejmować i nie czytać opinii na mój temat. To nie sprawia, że będę lepszym czy gorszym zawodnikiem. Mam dwójkę wspaniałych dzieci, nie korzystam z Twittera, mam ciekawsze rzeczy do roboty niż czytanie komentarzy w Internecie. To nie miało na mnie wpływu. Chodzi o wiarę we własne umiejętności i odpowiedni mental.
Wiedziałem, że jeśli będę grać od początku i regularnie, to sytuacje, a w konsekwencji liczby, w końcu przyjdą. Na nikogo się nie obrażałem, ciężko pracowałem, by dojść fizycznie do optymalnej formy.
Wisła to duży klub i to normalne, że jest presja. Mnie osobiście to nakręca i motywuje, bo czuję, że jestem w wielkim klubie. Miejsce Wisły jest w Ekstraklasie, to normalne, że wymagania kibiców są spore.
Przed przejściem do Wisły czułeś frustrację, że trenujesz indywidualnie w Rakowie? Że jesteś na bocznicy?
To była sytuacja, której się nie spodziewałem. Jestem jednak takim człowiekiem, który się nie obraża czy doszukuje drugiego dna. Wziąłem się do roboty. Fakt że trenowałem dwa razy dziennie w rezerwach nie spowodował, że chciałem odpuścić. Odpuszczanie nie leży w moich charakterze.
Miałeś poczucie niesprawiedliwości, że nie otrzymałeś zaufania w nowym sezonie?
Zdecydowanie. Zagrałem 33% możliwych minut, miałem uraz, ale wypadłem bramkowo w Rakowie najlepiej – ex aequo z Ante Crnacem i Władysławem Koczerginem. Czuję duży niedosyt jeśli chodzi o ten transfer.
Dużą rolę w moich przenosinach odegrał trener Marek Papszun, który mnie namówił do tego, by pozostać w Polsce. Podobnie Wojtek Cygan, któremu bardzo dużo zawdzięczam. Kończył mi się kontrakt w Lechii Gdańsk i jak już się zdecydowałem na przenosiny do Częstochowy, to trener Papszun rozstał się z klubem.
Patrząc na moje liczby, szczególnie na samym początku w Rakowie, uważam, że zasłużyłem na trochę więcej minut i zaufania.
Twoje rozstanie z Rakowem było tym bardziej zaskakujące, że rok wcześniej klub mocno nalegał na twoje przyjście.
Żaden inny klub wcześniej tak się nie zaangażował w moje przenosiny i to też mnie zdeterminowało. Poszedłem do mistrza Polski, miałem możliwość gry o Ligę Mistrzów, byliśmy o włos od fazy grupowej, na Kopenhadze strzeliłem bramkę… Zabrakło nam naprawdę niewiele. Co nie zmienia faktu, że gra w Lidze Europy to także coś niesamowitego. Będą wspomnienia na całe życie!
Jak już jesteśmy przy europejskich pucharach – jak oceniasz tegoroczną kampanię w wykonaniu Wisły Kraków? Napisaliście piękną historię, dotarliście aż do 4. rundy. Niewielu kibiców spodziewało się, że dojdziecie aż tak daleko. Zwłaszcza jako pierwszoligowiec.
Szczerze powiedziawszy, ja czułem bardzo duży niedosyt. Grałem w rozgrywkach europejskich z Rakowem, czy jeszcze wcześniej w barwach Lechii w eliminacjach Ligi Konferencji, ale teraz, będąc w Wiśle Kraków, nie czułem tego, że jestem w zespole z 1. Ligi.
Graliśmy bardzo dojrzale w eliminacjach. Nikt na nas nie stawiał. Oczekiwano, że może dojdziemy do drugiej, trzeciej rundy. Wszyscy mówili – „wow, super przygoda! Ale teraz skupmy się na lidze…”.
Takie głosy rzeczywiście często się pojawiały. Co wtedy myślałeś?
Ja patrzyłem na to inaczej. Uważam, że to jest coś pięknego – walka o trofea czy gra w europejskich pucharach. Po to się gra w piłkę. Nie wiem, ile mi jeszcze sezonów zostało, by grać w europejskich pucharach. Wiele osób klepało nas po plecach, ale ja czułem bardzo duży niedosyt, bo wiem, że naprawdę niewiele brakowało, byśmy jako drużyna z 1. Liga awansowali do europejskich pucharów.
Czyli po rewanżu w Belgii nie było zadowolenia, że osiągnęliście coś dużego, tylko sportowa złość?
Ja mówię tylko o sobie. Osobiście czułem niedosyt, bo wiedziałem, że niewiele nam zabrakło.
Ty generalnie jesteś takim człowiekiem, który zawsze patrzy szerzej i myśli, co można zrobić jeszcze lepiej?
Całe życie walczyłem o swoje. Nigdy nie byłem nie wiadomo jakim talentem. Doszedłem, tam gdzie doszedłem, poprzez ciężką pracę. Tak mam, ale oczywiście potrafię się przyznać, kiedy rywal nas zdominował. Ale cały czas będę powtarzał, że w rewanżu z Cercle Brugge ten awans był na wyciągnięcie ręki.
Nie pomogliście sobie pierwszym meczem. W Krakowie przegraliście 1:6…
…ten mecz oglądałem z trybun, miałem wtedy kontuzję. Ale trzeba sobie szczerze powiedzieć – co rywale mieli, to strzelili. Wycisnęli wszystko ze swoich sytuacji.
Nawet Alan Uryga mówił po meczu, że gdybyście wykorzystali swoje okazje, mogłoby się skończyć nawet remisem, a na pewno nie takim wynikiem.
Dokładnie! Stąd też taka reakcja drużyny w Belgii. Mówiłem to też po spotkaniu, że robimy to także dla kibiców, którzy za nami przyjechali. Żeby podziękować im za wsparcie.
Mówiłeś, że od zawsze musiałeś walczyć o swoje. Podobnie jest z miejscem w składzie. W Pogoni rywalizowałeś z Marcinem Robakiem, w Lechii z Flavio Paixao. Jak to wygląda w Wiśle? Trener Mariusz Jop tak to poukładał, że nie rywalizujecie z Angelem Rodado o skład, a tworzycie duet. I to bardzo skuteczny.
Jednym z moich pytań do właściciela Wisły czy też do menadżerów, było pytanie o Angela. Czy zostaje?
Miałeś obawy?
Przeciwnie – chciałem z nim grać!
Wydaje mi się, że to widać po naszej grze, że się bardzo dobrze uzupełniamy, bo jesteśmy kompletnie innymi napastnikami. W Pogoni czy Lechii było inaczej, Marcin Robak był królem strzelców, Flavio legendą klubu. Z Angelem bardzo dobrze się dogaduję, czy to na boisku, czy też poza. Tworzymy sytuacje, zespół z tego czerpie. To dopiero początek, uważam, że może być jeszcze lepiej.
Czego Angel Rodado może się nauczyć do Łukasza Zwolińskiego i odwrotnie?
Musimy najpierw rozstrzygnąć, czy Angel jest typową dziewiątką czy jest dziewiątką fałszywą. Bo wydaje mi się, że jest idealną dziewiątką fałszywą. W naszym systemie jest podwieszonym napastnikiem. Ja najlepiej czuję się w polu karnym, a on jako wolny elektron i to idealnie współgra. Stwarzam mu wolną przestrzeń do grania kombinacyjnego, absorbuję obrońców.
Mam wrażenie, że trochę też zmieniłeś swoją grę w ostatnim czasie. Schodzisz do rozegrania, jest ciebie dużo w pracy bez piłki.
Człowiek uczy się całe życie i ten wariant rozegrania staram się cały czas poszerzać. Nie chcę ograniczać swojej gry do pracy w polu karnym. W Rakowie trenerzy od napastników wymagali „schodzenia do udziału”, czyli zejścia między linie, robienia miejsca na wbiegające dziesiątki. To terminologia „rakowowska”. Ale dzięki temu bardzo się rozwinąłem.
Ale oczywiście mam naturalnie więcej pewności siebie, kiedy mam kilka strzelonych bramek na koncie. Oczywiście też czuję odpowiedzialność za drużynę. Pewne rzeczy przychodzą z doświadczeniem. Po tych latach w Polsce, za granicą czy grając w europejskich pucharach, dostrzegam wolne luki, przestrzenie, ale to przychodzi z czasem.
Nie chciałbym być tylko klasyfikowany jako dziewiątka wyłącznie do wykończenia. W dzisiejszych czasach każdy piłkarz musi być wszechstronny. Dążę do tego, by być kompletnym napastnikiem i w jak największym stopniu pomóc drużynie.
Kilka tygodni temu dość sensacyjnie z pracą w Wiśle pożegnał się Kazimierz Moskal. Jaka była twoja reakcja?
Wszyscy w zespole byli w szoku. Pamiętam, że trener Moskal rozkładał wszystko na trening, był ubrany w klubowy dres. Ale kiedy mieliśmy wyjść na trening, to już był ubrany „po cywilnemu”. Wiedziałem, co się święci.
Nie mnie jest oceniać to zwolnienie. Ja rozmawiałem z trenerem Moskalem, kiedy przechodziłem do Wisły i byłem przekonany, że szybciej wskoczę do pierwszego składu i będę mógł pomóc trenerowi i drużynie.
Mnie oczywiście to bardzo denerwowało, że często siedzę na ławce, że nie mogę pomóc, że gram mało. Każdy piłkarz tak by się czuł.
Co zmienił trener Jop w waszej grze?
Gramy bardzo prostą piłkę i gramy do przodu. Dzięki temu czujemy się mocni, każdy wie, czego oczekuje od niego trener Jop. Co charakterystyczne, mamy chęć zdominowania każdego rywala, niezależnie czy to zespół walczący o utrzymanie, czy to aktualny lider.
Jesteś Wisłą Kraków, zawsze grasz o pełną pulę i się nie cofasz. Strzelisz bramkę, idziesz po kolejną.
Mecze domowe Wisły Kraków to dla kibiców święto. Po zainteresowaniu w ogólnie nie czuć, że gracie w 1. Lidze. Jakie są twoje wrażenia po kilku miesiącach?
Uwielbiam grać dla tej publiczności, dla tych trybun. Mówiłem to przy podpisywaniu kontraktu, że ten klub ma duszę. Pamiętam za dzieciaka, oglądało się Wisłę Kraków z wielką przyjemnością.
Nasze mecze w europejskich pucharach to było coś niesamowitego, ale też spotkania ligowe to ogromne wydarzenia. Na meczu z Bruk-Betem było ponad 22 tys. kibiców. Mnie to nakręca, to sama przyjemność.
Fot. Bartek Ziółkowski / Wisła Kraków