
Fot. Łączy Nas Piłka
Każdy, choćby i niedzielny obserwator polskiej piłki kopanej zna wynik finałowego meczu Pucharu Polski. 2 maja po wyjątkowo emocjonującym i zażartym starciu, Legia podniosła w górę swój dwudziesty pierwszy Puchar Polski. Gdy radość „Legionistów” trwa w najlepsze, a radosnym okrzykom i wpisom płynącym ze stolicy nie widać było końca, w domach i szpitalach rozgrywają się tragedie wielu kibiców „Portowców”.
Tragedie o których mowa to nie opłakiwanie kolejnej porażki w finale i niemoc przełamania tak zwanej „klątwy”, a mienie i zdrowie tracone przez kibiców, którzy zdecydowali się przejechać pół Polski po to, by wspierać swój zespół. Już kilka godzin po końcowym gwizdku do mediów społecznościowych zaczęły napływać relacje, z tego jak kibiców ze Szczecina „skrajano” i bito. Jeden z internautów zamieścił nawet zdjęcie swojej opaski identyfikacyjnej ze szpitala, w którym wylądował po tym jak został pobity przez „sympatyków” drużyny z miasta stołecznego.
„Żyjemy w społeczeństwie”
Słowo „sympatycy” oczywiście nieprzypadkowo wzięte zostało w cudzysłów. Nie od dziś wiadomo, że w środowiskach wielu klubów piłkarskich (w tym również i Legii), znaczącej grupę obecnych na stadionie ludzi nie interesują wydarzenia boiskowe. W centrum ich uwagi zazwyczaj znajduje się sektor gości, a raczej sami goście oraz możliwość znalezienia sposobu na to, by się z nimi skonfrontować – zazwyczaj niezależnie od woli strony przyjezdnej.
Na ludzi takich, często zasiadających na trybunach za bramką, można szukać i wyliczać najróżniejsze określenia. Osobiście szukając określenia wystarczający dobitnego a zarazem nadal cenzuralnego, znalazłem jedynie mało przekonujące słowo „bandyci”.
Najlepszy finał od lat! Legia Warszawa wygrywa Puchar Polski
Niezależnie jednak od tego, w jaki sposób ich określimy faktem pozostaje, że są to ludzie, którzy nie tylko stanowią część marginesu społecznego, ale też osiedli dawno temu na jego dnie. Dla ludzi tego pokroju nie powinno być miejsca na stadionach. Kolejnym faktem jest to, że w ostatni piątek nie zabrakło ich na Stadionie Narodowym. To właśnie oni w ramach „świętowania” po meczu odnajdywali i brutalnie rozprawiali się z wracającymi do domu kibicami Pogoni.
Skargi, oświadczenia, raporty…
W związku z tymi atakami do PZPN-u napłynęły skargi, w tym ta najgłośniejsza autorstwa kobiety, której mąż i dziecko zostali napadnięci i pobici przez grupę pięciu „Legionistów”. Do całej sprawy dziś odniósł się właściciel szczecińskiej Pogoni, Alex Haditaghi.
„Niektórzy kibice Pogoni Szczecin – w tym rodziny, kobiety i dzieci – zostali znieważeni i zaatakowani przez pewne osoby związane ze środowiskiem kibiców Legii Warszawa. Niektórym z naszych kibiców odebrano siłą klubowe akcesoria – m.in. T-shirty czy szale. Inni zostali zaatakowani słownie i fizycznie tylko za to, że z dumą okazywali przywiązanie do swojej drużyny.„
To zaledwie niewielki fragment bardzo obszernego oświadczenia Prezesa Haditaghi’ego. W całym swojej wypowiedzi niejednokrotnie odnosił się on do skandalicznego zachowania „kibiców” stołecznego klubu. Zaproponował on również sposób rekompensaty strat poniesionych przez kibiców jego klubu.
„Do wszystkich kibiców i sympatyków Pogoni Szczecin, którzy zostali zaatakowani i okradzeni podczas weekendu finału Pucharu Polski – jesteśmy z Wami. W geście solidarności i wsparcia przygotowaliśmy dla każdego z Was specjalny pakiet, który zastąpi skradzione przedmioty, a także dodatkowe upominki od klubu jako niewielki dowód naszej wdzięczności za lojalność i odwagę. Kibice, którzy oficjalnie zgłosili te incydenty policji, będą uprawnieni do otrzymania tych zestawów. Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy zgłosili się do nas.”
Hojność i chęć zadośćuczynienia właściciela jest niewątpliwie godna podziwu, jednak nie rozwiązuje ona problemu. Inicjatywa jednej osoby czy jednego klubu nie rozwiąże, a nawet nie zmniejszy rozmiaru problemu, trapiącego polską piłkę od niemal początków jej istnienia. Prezes również jest tego świadom, więc w tym samym oświadczeniu wezwał do działania inne polskie kluby, władze państwowe oraz podlegające jej organy.
„Wzywam wszystkie kluby piłkarskie w Polsce do przyłączenia się do nas i publicznego potępienia wszelkich form przemocy i agresji wobec kibiców – niezależnie od klubu, którego są fanami. Piłka nożna ma być świętem emocji, poczucia wspólnoty i radości. Nasze stadiony muszą być bezpiecznymi miejscami, gdzie dzieci, rodziny i wszyscy kibice mogą dzielić się niezapomnianymi wspomnieniami – bez strachu.”
„Wzywam policję, Polski Związek Piłki Nożnej i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych do kontynuowania śledztwa z pełną mocą i zapewnienia, że osoby odpowiedzialne za te haniebne czyny zostaną zidentyfikowane, aresztowane i pociągnięte do odpowiedzialności karnej w pełnym zakresie prawa. Przemoc nie ma miejsca w piłce nożnej — sprawiedliwość musi zostać wymierzona.”
Choć wizja świata polskiej piłki nożnej bez przemocy jest raczej marzeniem ściętej głowy, to wezwanie do działania organów państwowych jest czymś czego powinno się spodziewać po odpowiedzialnych władzach klubowych.
Troski, problemy i wnioski
Branie odpowiedzialności za czyny swoich kibiców, ciężko jak na razie jest zarzucić władzom z Łazienkowskiej, które w związku z panującą sytuacją 3 maja wstawiły na swoje media społecznościowe post o tym, że przygotowują „szczegółowy raport wraz z wnioskami”. Raport dotyczący czego? Na ten moment nie jest łatwo to jednoznacznie określić. W tym samym poście wspomniane są:
- kwestie dotyczące organizacji samego meczu,
- niski poziom organizacji wejścia na stadion,
- wielokrotne nieuzasadnienie agresywnego, prowokacyjnego i nieadekwatnego do sytuacji zachowania służb organizatora,
- poważnych problemów z dojazdem w okolice stadionu
Legia w swoim skromnym poście zamieściła też dosyć enigmatyczną wzmiankę o swoich celach:
„Naszym celem jest, by kolejne edycje Pucharu Polski odbywały się z najwyższym poziomem organizacji, komunikacji i współpracy zaangażowanych instytucji, z pełnym poszanowaniem dla priorytetu jakim jest poczucie bezpieczeństwa ale także odpowiednia jakość obsługi dla wszystkich kibiców, którzy są sercem futbolu.”
Na razie „Wojskowi” są dosyć oszczędni w słowach, więc należy wstrzymać się do momentu aż poznamy treść raportu klubu ze stolicy. Wtedy też dalsza ocena zachowania zarówno Legii, jak i jej „kibiców”, będzie miała większy sens.
Słowa i czyny
Raporty, odezwy, oświadczenia i apele owszem bywają różne. Czasami są piękne i przyświeca im szczytny cel, czasem są oszczędne, a jeszcze innym razem bywają zupełnie niezrozumiałe. Niezależnie od ich formy, treści i sposobu interpretacji pozostają one nadal jedynie słowami. Słowa choć ważne nie dają tyle co czyny, więc warto może zastanowić się jakie kroki należałoby podjąć, by zapobiegać sytuacjom takim jak ta.
Może warto uczynić finał Pucharu Polski „świętem objazdowym”. Organizując finał na gruncie neutralnym prawdopodobnie dałoby się uniknąć wielu sytuacji tak skandalicznych jak te tegoroczne. Owszem w teorii Stadion Narodowy jest gruntem neutralnym, w końcu nie należy on do żadnego z klubów. Jednak niezależnie od tego, w jaki sposób nie patrzeć na mapę, ta uparcie pokazuje, że Narodowy znajduje się w… Warszawie. Fakt ten nie czyni Legii gospodarzami spotkania, jednak sprawia, że jej kibice czują się gospodarzami w mieście.
„Mój dom moja twierdza”
Te słowa często błędnie interpretowane są jako przyzwolenie na przemoc, a w niektórych budzą poczucie bezkarności. Tak zdaje się rozumieją je też niektórzy „kibice” warszawskiej Legii, którzy zbyt swobodnie poczuli się jako gospodarze.
Tegoroczny finał krajowego Pucharu nie był pierwszym dla ekipy z Łazienkowskiej i z całą pewnością nie był też jej ostatnim. Pozostawienie więc finału na Narodowym może (choć nie musi) doprowadzić do cyklicznego powtarzania się sytuacji takich jak ta sprzed kilku dni. Gdyby finał zacząć rozgrywać na neutralnym – naprawdę neutralnym – gruncie, można by zapobiec nadmiernemu rozzuchwaleniu się, którejkolwiek ze stron.
Oczywiście podnieść można argument mówiący o tym, że finał Pucharu rozgrywany jest na Stadionie Narodowym by podkreślić jego prestiż i rozgłos. W tym miejscu należy się jednak zastanowić czy ważniejsze dla organizatorów, klubów, uczestników, mieszkańców i PZPN-u jest podniesienie prestiżu czy podniesienie wspólnego bezpieczeństwa tego pięknego (w teorii) dnia.
W końcu nie tylko stadion przy Poniatowskiego jest jedynym obiektem godnym goszczenia tego jakże ważnego wydarzenia. Od wielu lat w Polsce znajdują się stadiony niewiele mniejsze niż PGE Narodowy. Poznań, Wrocław, Gdańsk, Chorzów, a niedługo może też i Łódź to tylko część z miast mogących pochwalić się stadionami, na których spokojnie mógłby zagościć finał turnieju tego kalibru.
Taki pomysł zapewne można rozpatrywać jako kolejne marzenie ściętej głowy, tak jak i wręcz idylliczną wizję polskiej piłki prezesa Alexa Haditaghi’ego. Jednak bujać w obłokach złożonych ze zdrowego rozsądku i prostych rozwiązań nikt zabronić nam nie może.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
1 komentarz on “Listy, skargi, pisma i oświadczenia, czyli druga strona finału Pucharu Polski”