
Fot. Girona, Grafika: Własna
Brązowy medal, pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzów i rozwój wielu piłkarzy – tak wyglądał sezon 2023/24 w wykonaniu Girony. W futbolu najtrudniej jest jednak zarządzić sukcesem, po genialnym sezonie z Montilivi pożegnało się wielu kluczowych piłkarzy. Nakładające się utrudnienia sprawiły, że w ciągu roku drużyna spadła o 12 pozycji w tabeli LaLiga. Czy to historia jednosezonowego wystrzału. O opinię zapytałem prowadzącego portal Girona Insider.
W polskiej rzeczywistości oglądaliśmy sporo historii gigantycznych dysproporcji między dyspozycją drużyny w ciągu kilku sezonów. W przypadku Girony prawdziwy cykl życia beniaminka pojawił się już w kampanii 2017/18. Ekipa Pablo Machina po kilkunastu latach pobytu w Segunda awansowała do elity, tam w pierwszym sezonie zrobiła bardzo pozytywne wrażenie. Skończyło się na 10. miejscu, realnie Girona walczyła o pozycję za plecami czołówki. Trener przedłużył umowę, nadszedł jednak kolejny sezon, który zweryfikował ekipę z Katalonii.
Bolesny upadek
Machin pożegnał się z Montilivi, Girona zakończyła kampanię na 18. miejscu. W kolejnych dwóch latach zajmowała na drugim poziomie miejsca barażowe, za każdym razem przegrywała jednak w starciu o awans do LaLiga. Wedle porzekadła – do trzech razy sztuka, wreszcie pod okiem Michela Sancheza piłkarze z Katalonii zdołali ograć w finale barażu Tenerife. W składzie Girony obok Stuaniego wystąpił Alex Baena, w drużynie z wyspy – Mario Gonzalez.
W kolejnej kampanii pachniało powtórką – znów beniaminek zajął 10. miejsce w tabeli. Widać było jednak rozwój pod okiem Michela, decydującą rolę odegrali Oriol Romeu, Rodrigo Riquelme czy Taty Castellanos. Argentyńczyk zdołał strzelić cztery bramki Realowi Madryt, momentami w drużynie widoczny był spory potencjał.
Latem 2023 nadeszła prawdziwa tragedia – do FC Barcelony odszedł Romeu, który w poprzednim sezonie był kluczowym piłkarzem. W drugą stronę powędrował spalony w Blaugranie Eric Garcia. Z PSV przyszedł Savinho, z ukraińskiego Dnipro do Girony trafił Artem Dovbyk. Snajper został wcześniej negatywnie zweryfikowany w lidze duńskiej.
Niesłychany wystrzał
Ekipa od początku kampanii zaczęła punktować mistrzowsko, była nawet liderem LaLiga. Długo zdołała dotrzymać kroku Realowi Madryt, „Królewscy” mieli jednak znacznie więcej jakości. Bezpośrednie mecze zweryfikowały mistrzowskie zapędy, mimo tego drużyna Michela do końca sezonu walczyła o srebrny medal z FC Barceloną. Nieoczywiści piłkarze zaliczyli nieprawdopodobny rozwój, drużyna grała definicyjny „futbol”. Girona potrafiła rozbijać rywali sporą ilością podań, często próbowała ryzykownie czy brawurowo opuścić pierwszą tercję. Finezyjna piłka na często zroszonej murawie Montilivi cieszyła oko.
Zapytałem eksperta o najlepsze wspomnienia z promieniującego okresu: – Poprzedni sezon pełen był takich małych, lecz ikonicznych momentów – z których oczywiście najbardziej w pamięci zapadały wygrane nad FC Barceloną, czy Atletico Madryt po dramatycznym meczu, lecz także spektakularne remontady, czy choćby zwycięski gol Portu w jego ponownym debiucie w Gironie, kilka minut po wejściu na murawę. Ja sam w sezonie 23/24 po raz pierwszy wybrałem się na mecz Girony, a konkretnie na starcie domowe z Cadiz, wygrane 4:1 – po którym zespół zapewnił sobie grę w europejskich pucharach, a świętowanie na stadionie trwało naprawę długo – przyznał.
Girona zajęła 3. miejsce, wyprzedziła w tabeli Atletico Madryt i straciła do Barçy jedynie 4 oczka. Latem nastąpiły jednak bardzo poważne rozbiory – z drużyną pożegnali się Dovbyk, Savio, Yan Couto, Aleix i Eric Garcia czy Pablo Torre. Ubytki były nieprawdopodobne, w drugą stronę także powędrowało wielu znanych zawodników. Sprowadzono Danjumę, Bryana Gila, Abela Ruiza, Ladislav Krejci czy Yaser Asprilla. Wrócił także Oriol Romeu, który zupełnie nie sprawdził się w Barcelonie.
Europejski wojaż
Bieżący sezon rozpoczął się od przygody europejskiej: – Obecna kampania dostarczała raczej rozczarowań, niż chwil do zapamiętania, lecz taką na pewno będzie trafienie Stuaniego w niedawnym meczu z Valladolid, które pozwoliło przerwać złą passę w lidze, a także obecność Girony na największych piłkarskich arenach Europy, jak choćby Parc de Princes w Paryżu, czy San Siro (gdzie także miałem okazję być osobiście). Girona może zbyt szybko nie wrócić do pucharów, a tym bardziej Champions League, więc te obrazki zostaną z kibicami klubu na dłużej – przyznał rozmówca.

W lidze ekipa wyglądała przeciętnie, utrzymywała się w drugiej połowie tabeli. Jesienią walka o utrzymanie była raczej wizją odległą, drużyna straciła jednak wiele ze swojej tożsamości. W którym miejscu ekspert dostrzegł genezę problemu?: – Z pewnością ten sezon musiał być trudny – z uwagi na zmiany kadrowe, grę w pucharach, ale paradoksalnie również dlatego, że klub miał do dyspozycji latem nieproporcjonalnie dużo pieniędzy – i chciał dzięki nim pozyskać piłkarzy z nieosiągalnego jak dotąd poziomu. To wymagało jednak czasu, przez co trener Michel przez długi czas nie mógłby być pewien kształtu ostatecznej kadry, co utrudniło mu planowanie taktyczne.
– Zdezorganizowany z tego powodu, oraz z uwagi na turnieje międzynarodowe presezon mógł zwiastować pewne kłopoty na starcie sezonu, lecz mimo wszystko można i należało liczyć na lepsze wyniki oraz grę – 3 punkty zdobyte w Lidze Mistrzów, i walka o utrzymanie zamiast spokojnego miejsca w środku tabeli – muszą być rozczarowaniem. Nawet widząc, jakich wzmocnień latem dokonał klub, liczyłem na sporo więcej, i pozostaje nadzieja, że klub wyciągnie z tej kampanii odpowiednie wnioski. Wiele rzeczy w tym sezonie nie wyszło – ale są jakieś fundamenty, na których można budować, a ambicje wszystkich w klubie zostały podrażnione – przyznał.
Niezrozumiała zapaść
Ekipa z Montilivi w styczniu pożegnała się z piłkarską elitą, kalendarz został wówczas niebywale odciążony. Girona nie grała także w Pucharze Króla, mogła skupić się na walce w LaLiga. Wieszczono zatem poprawę formy, nadeszło jednak kolejne, głębokie rozczarowanie. Na szesnaście spotkań podopieczni Michela przegrali aż dziewięć, zbliżyli się nawet do strefy spadkowej.
Zimą do klubu trafił Arthur Melo, pomocnik miał odmienić grę drużyny. Dlaczego pewien zjazd nastąpił dopiero po teoretycznym odciążeniu?: – To bardzo ciekawy problem, bo rzeczywiście – o ile w pierwszej części sezonu słabsza gra wydawała się być uwarunkowana brakiem zgrania, natężeniem meczów, a także licznymi kontuzjami, tak po odpadnięciu z Ligi Mistrzów każdy chyba kibic Girony liczył na progres o pozostanie w walce o europejskie puchary – wszak po pierwszej rundzie rozgrywek LaLiga Girona zajmowała 7. miejsce w tabeli.
– Niespodziewanie jednak zespół wpadł w ogony dołek, nie tylko gorzej wyglądając na murawie, ale przede wszystkim – notując fatalne wyniki. Seria 11 meczów bez zwycięstwa, i niebezpiecznie bliska odległość do strefy spadkowej, obligowała wszystkich w klubie do szukania przyczyn. Po części ostatnio zdiagnozować to starał się sam trener Michel – który zwrócił uwagę na to, że część zawodników przyszła do Girony z marzeniem gry w Lidze Mistrzów, a gdy tego czynnika zabrakło – uleciała też z nich motywacja.
– Drugim problemem wydawała się być sama filozofia trenera Michela – do gry w jego stylu potrzeba po pierwsze dużo czasu i pracy, a po drugie – pełnej wiary w to, że przyniesie ona ostatecznie rezultaty, nawet jeśli w trakcie tej drogi zespół będzie cierpiał. Czasu na tę pracę najpierw brakowało, gdyż zespół grał regularnie co 3 dni, kiedy z kolei było go więcej – część drużyny zdawała się już nie wierzyć w to, że taki sposób gry może przynieść sukces. Tym bardziej, że największe pochwały w LM Girona paradoksalnie otrzymywała po minimalnie przegranych meczach z gigantami, takimi jak PSG, Liverpool czy Arsenal – gdy z konieczności grała inaczej, bardziej defensywnie i bezpośrednio.
– Zresztą, od lutego drużyna musiała po części nauczyć się grać jeszcze trochę inaczej, gdyż wypożyczenie Arthura Melo oznaczało, że ponownie można było zmienić sposób rozgrywania piłki – wskazał prowadzący profilu Girona Insider.
Czarny okres
Zespół z Montilivi na ligowe zwycięstwo musiał czekać ponad trzy miesiące, najbardziej symboliczne było wypuszczenie wygranej w starciu z Leganes. „Los Pepineros”strzelili bramkę na 1:1 w doliczonym czasie gry po jednej z najbardziej wymęczonych akcji w tym sezonie. Wcześniej grali przez ponad 70 minut w dziesięciu, w drużynie Michela widoczna była potworna apatia.
Zapytałem o to, jak bardzo nerwowo rozmówca spoglądał na ligową tabelę w końcówce kwietnia?: – Obawa to być może za duże słowo – aczkolwiek ciężko było o optymizm, gdy zespół nie potrafił dowieźć zwycięstwa przeciwko grającemu niemal cały mecz w osłabieniu Leganés. To był chyba najbardziej przykry moment tego sezonu – świadomość, że ta drużyna upadła przede wszystkim mentalnie. Wciąż jednak pozostawała nad kreską, i to pozwalało czekać, aż nadejdzie długo wyczekiwane zwycięstwo. Gdyby jednak rywale z dołu tabeli punktowali trochę regularniej, sytuacja mogła stać się dramatyczna.
Osobiście do końca wierzyłem w to, że trener Michel natchnie ten zespół do wygranej, a na całe szczęście zapas punktów z pierwszej rundy rozgrywek ligowych pozwolił na to, aby nawet po tak fatalnej wiośnie, móc latem przygotowywać się do kolejnej kampanii w Primera Division – przyznał.
Piłkarz – pomnik
W ciągu ostatnich pięciu gier poza remisem z Leganes Girona wygrała dwa razy. W każdym meczu przynoszącym punkty strzelała tylko jednego gola – wszystkie były autorstwa 38-letniego Christiana Stuaniego. Urugwajczyk wyszedł na pierwszy mecz Ligi Mistrzów w historii klubu z opaską kapitana, przed Montilivi powinien stanąć jego pomnik. Wraz z Portu pojawiają się wówczas, gdy wybucha pożar: – Ten duet jest w katalońskim klubie nieśmiertelny – zwłaszcza Stuani. Pomnikowa postać, legenda, człowiek, który jest sercem i duszą tej drużyny. Choć zdrowia ma coraz mniej, w najważniejszych momentach można na niego liczyć.
– W tym sezonie przypadła mu szczególnie trudna rola, gdyż choć miał kolejny już raz być głównie rezerwowym, który dołoży kilka cennych goli, okazał się być jedynym ratownikiem tej drużyny. Dołączył do niego Portu, którego mała ilość minut przez długie miesiące tego sezonu mocno wszystkich dziwiła – przecież w kampanii 23/24 grywał on dużo więcej, i poza tradycyjnymi zostawianiu na boisku całego serca, dał wówczas drużynie wiele punktów – to przecież on niemal w pojedynkę dokonał spektakularnej remontady w starciu z Barceloną na Montilivi.
– Obaj powinni stopniowo ustępować miejsca w składzie młodszym, lecz obecny sezon pokazał, że nadal mogą rywalizować na wysokim poziomie w LaLiga, a także, że o wygryzienie ich ze składu wcale nie będzie tak łatwo. Strach pomyśleć, co byłoby dziś z Gironą, gdyby nie oni – wskazał.
Bramka Portu w wyjazdowym starciu z FC Barceloną pod koniec zeszłego sezonu dowiodła, że nad duetem unosi się pewna magia. Gdyby nie ostatnie trafienia Stuaniego, ekipa Michela byłaby dziś pod kreską.
Bezwładny przywódca
W poprzednim sezonie na piedestale stanął trener, który niebywale rozwinął nieoczywistych piłkarzy. Michel Sanchez porównywany do Pepa Guardioli, w kwietniu 2024 roku mówiło się, że opiekun Girony obejmie Manchester City. Kilka lat temu wywalczył awans z Rayo Vallecano, w kolejnym sezonie mimo spadku zyskał spore uznanie. W Gironie pracuje od 2021 roku, harmonijny rozwój zaprowadził ekipę na podium LaLiga.
Na początku obecnej kampanii największym utrudnieniem miał być fakt, że Hiszpan nie mógł prowadzić treningów czysto rozwojowych. Drużyna grająca co trzy dni skupiała się na regeneracji. Po odpadnięciu wszyscy spodziewali się niemałego postępu, tymczasem szkoleniowiec musiał radzić sobie w boju o utrzymanie.
Poprosiłem rozmówcę o ocenę obecnej kampanii w wykonaniu Michela: – O ile w zeszłym sezonie, pomimo małych potknięć czy błędów taktycznych, Michela można było oceniać tylko i wyłącznie pozytywnie, tak tym razem z pewnością ponosi on część, i to niemałą, winy za dużo gorsze od oczekiwanych wyniku Girony. Niewielu wie, lecz w presezonie trener Girony szykował początkowo drużynę pod inne ustawienie taktyczne. Pretemporada też minęła pod znakiem porażek, ale największą chyba jednak było to, że zakończyliśmy ją bez konkretnego planu i gotowych wykonawców. Michel próbował czegoś nowego, aby potem transferu klubu przekonały go, aby wrócić do poprzedniego pomysłu.
– Zresztą w kwestii transferów, poza dyrektorem sportowym, należy także wrzucić kamyczek do ogródka Michela – w końcu pozyskanie Abela Ruiza było jego autorskim pomysłem, a okazało się totalną klapą. Podobnie w kwestii zastąpienia Aleixa Garcii – gdy okazało się, że możliwe jest wypożyczenie Oriola Romeu, to sam trener uznał, że nie będzie szukał innego gracza środka pola, choć przy nazwisku Romeu było co najmniej kilka znaków ostrzegawczych po jego fatalnym sezonie w Barcelonie.

– O tym, jak Oriol odnalazł się przy Montilivi niech świadczy fakt, że zimowe wypożyczenie Arthura Melo najprawdopodobniej pozwoliło Gironie jakkolwiek uratować ten sezon. Michel i jego sztab ponoszą też oczywiście odpowiedzialność za przygotowanie fizyczne drużyny. I tak jak w sezonie 23/24 Girona często odwracała losy meczów, czy zamykała spotkania w końcowych minutach, lepiej od rywali wytrzymując trudy meczów, tak w obecnym sezonie jest zupełnie na odwrót.
– Dużym problemem okazały się też kontuzje – i tutaj też z pewnością część winy ponosić musi sztab, z Michelem na czele. Plaga urazów, jaka w pewnym momencie ogarnęła Gironę, była wręcz nie do pomyślenia. Co więcej, Michel podejmował wiele decyzji personalnych, które patrząc z zewnątrz ciężko było zrozumieć. Do niektórych błędów już sam zdążył się przyznać, jak choćby do konsekwentnego wpuszczania Stuaniego z ławki, choć podstawowi napastnicy wyglądali fatalnie. Podobnie w przypadku Portu – który jak przyznał Michel, dostawał od niego zdecydowanie za mało minut po kontuzji.
– Mieliśmy także zawodników, którzy dostawali szanse pomimo tego, że zawodzili, podczas gdy inni mecz za meczem oglądali z wysokości ławki rezerwowych.
– W tym przypadku oczywiście pozbawieni jesteśmy wiedzy o tym, jak wyglądało to w treningu, ale szczególnie wtedy, gdy nie szło, aż prosiło się o więcej rotacji i szukanie alternatyw. Gdy część z tych zmian wreszcie się wydarzyła, zespół zaczął wyglądać lepiej – wskazał.
Defensywna gwiazda
Wiele wzmocnień zupełnie nie wypaliło, na szarym tle z pewnością wyróżniał się jednak Ladislav Krejči. Czeski stoper zrobił furorę w starciach z wielkimi rywalami, już zimą mówiło się o transferze do klubów z czołówki tabeli: – Ladislav Krejči rzeczywiście pokazał w tym sezonie wielokrotnie, że ma potencjał, aby trafić do jeszcze lepszego klubu. Jednocześnie, w niektórych momentach widać nadal u niego braki, które mogą dyskwalifikować go na ten moment z większego transferu.
– Krejči jest silny fizycznie, dobrze wygląda z piłką przy nodze, zostawia na murawie serce – ale zbyt często jeszcze się rozkojarza i popełnia dość proste błędy. Czasem gra też ryzykownie, co z jednej strony potrafi zaowocować interwencją, którą podziwia cały piłkarski świat (niczym te z meczów z PSG czy Realem Madryt), lecz czasem kończą się faulem czy niepotrzebną kartką.
– Myślę, że to w dużej mierze kwestia adaptacji w nowym miejscu i lidze, gdzie gra toczy się dużo szybciej, niż w Czechach. Mimo wszystko jednak, dał się zapamiętać z kilku świetnych odbiorów, oraz ładnego gola z Villarreal, więc letni transfer nie jest całkiem wykluczony – choć uważam, że powinien nadal rozwijać się w Gironie – powiedział nam ekspert.
Zespół z Montilivi w trudach utrzymał się w LaLiga. Przed ostatnią kolejką ma cztery oczka przewagi nad Leganes, które otwiera strefę spadkową. Latem z pewnością dojdzie do kilku zmian, zbudowanie fundamentów do budowy wielkiej kampanii nie może pozostać bez kontynuacji. Mimo wielu nietrafionych decyzji Michel Sanchez powinien utrzymać swoją posadę. W ostatniej serii gier bieżącej kampanii Girona zmierzy się z Atletico Madryt.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE: