
Fot. Pogoń Szczecin
Gdyby ktoś chciał przekonać się, jak bardzo przewrotny może być los klubu w Polsce – bez wątpienia jako skrajność można wskazać obecny sezon Pogoni Szczecin. W całości, ale także w krótszej perspektywie, opisując absurdalną historię nabycia akcji przez Alexa Haditaghiego. Pewne aspekty portowej przygody są jednak niezmienne – do takich należy zaliczyć pracę Roberta Kolendowicza. Jak trener schował kurs UEFA PRO głęboko do szafy? O opinię zapytałem eksperta portalu „Portowa Duma” – Damiana Sosnę.
Pogoń w starciu z Legią Warszawa ma jedno zadanie – zmazać plamę sprzed roku. Kibice myśleli, że oddziaływanie przeogromnej kompromitacji w finale z sezonu 2023/24 odczują w krótkiej perspektywie. Na początku nowego sezonu nie było charakterystycznego „nowego otwarcia”. Był za to strajk fanów, brak dopingu i wściekłość, na brak transferów. Wówczas wydawało się, że to najgorsze, co spotka „Portowców” w kolejnym sezonie bez ambicji.
Wstrząs pierwszy
Jens Gustafsson w pierwszych czterech meczach zdobył z Pogonią 7 punktów, zaliczył nawet remis w meczu wyjazdowym – nie było to zjawisko częste. Przed starciem z Widzewem Łódź w porcie zawył sygnał alarmowy – trener przyjął ofertę Al Fateh i opuścił Pogoń Szczecin. Chwilowy pożar ugasiła informacja o jego następcy – w naturalny sposób został nim Robert Kolendowicz.
Młody trener na początku miewał trudności z pewnością siebie podczas przemawiania na konferencjach prasowych, na boisku w debiucie było jednak rewelacyjnie. Pogoń ograła RTS 2:0 w świetnym stylu. Zapytałem Damiana Sosnę o to, czego oczekiwał w momencie zmiany szkoleniowca Pogoni Szczecin: – Kiedy trener Robert Kolendowicz rozpoczynał swoją pracę na stanowisku pierwszego szkoleniowca Pogoni Szczecin, były mieszane uczucia. Z jednej strony wielu kibiców życzyło mu powodzenia, ale z drugiej pojawiała się też niepewność, jak drużyna będzie wyglądać pod jego wodzą. Biorąc pod uwagę fakt, że Robert dopiero rozpoczynał swoją, samodzielną pracę. Osobiście też miałem duży znak zapytania, jak przyjąć tę decyzję Zarządu, ale powiedziałem sobie, że dopiero po efektach oraz wynikach będzie można obiektywnie ocenić. – mówił ekspert.
Następnie jednak wszyscy zdali sobie sprawę, że mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem. „Portowcy” zawsze wygrywali przy Twardowskiego, druga strona medalu jest taka, że wyjazd oznaczał porażkę konieczną.

Dowody na potwierdzenie tej tezy otrzymywaliśmy w okolicznościach często absurdalnych. Mecz z Piastem Gliwice rozstrzygnął się po golu z karnego Efthymiosa Koulourisa w 97. minucie, z drugiej strony kolejkę później miała miejsce historia z dwoma trafieniami Mateja Rodina – to zaliczone w 103. minucie! W delegacji piłkarze ze Szczecina mieli związane nogi, przegrali w fatalnym stylu z GKS-em Katowice (1:3) i Motorem Lublin (2:4).
Wstrząs drugi
Złamanie serii nastąpiło dopiero w 15. kolejce, niestety objawiło się w mocno negatywny sposób. W ramach superpiątku Pogoń przegrała u siebie z Radomiakiem Radom 0:1. W kolejnej kolejce niejako odkupiła winy wygrywając na wyjeździe z Lechią Gdańsk 3:0 – ogólny odbiór drużyny uległ jednak pogorszeniu. Runda jesienna zakończyła się na 8. miejscu – to była klęska. Nadzieją na lepsze jutro miał być bogaty inwestor, który pojawiał się regularnie na trybunach – Alex Haditaghi.
Nazwisko irańsko-kanadyjskiego przedsiębiorcy pozostało w pamięci kibiców na bardzo długo. Dwukrotnie wydawało się, że szans na zmiany właścicielskie nie ma, ba, Haditaghi był momentami przedstawiany w mediach jako karykatura. Jarosław Mroczek znalazł jednak nową osobę, która stanęła na czele projektu. Był to brazylijski prawnik – Nilo Effori. Stanąć za nim mieli inwestorzy; którzy jednak po kilku dniach się wycofali.
Ponownie ogłoszono tragiczne zakończenie. Jarosław Mroczek miał wrócić do roli prezesa, tym razem jednak na ratunek przyszedł… Alex Haditaghi. Inwestor przejął większość akcji spółki, jego plany na przyszłość spłatę ogromnego zadłużenia i inwestycję w drużynę.
Sosna: Przykro się patrzy na Biczachczjana
Skrajne nastroje były umotywowane bardzo złą kondycją finansową, na początku stycznia piłkarze w ramach protestów nie wyszli na trening. Z klubem pożegnało się trzech istotnych piłkarzy, Alexander Gorgon i Benedikt Zech wrócili do ojczyzny. Najbardziej bolesna była jednak utrata Wahana Biczachczjana. Kontrakt Ormianina wygasał w czerwcu, Legia Warszawa wykorzystała okazję, sięgając po zawodnika w promocyjnej cenie. „Ocenę bohatera” przeprowadził ekspert portalu „Portowa Duma”: – Po tych kilku miesiącach muszę powiedzieć szczerze, że przykro się patrzy na Wahana i jego formę w Legii Warszawa. Jest dzisiaj cieniem zawodnika, który jeszcze niedawno czarował w granatowo-bordowych barwach i cieszył się grą. Dzisiaj tej radości nie widać. Nie potrafi się odnaleźć, a jego gra na boisku nie wnosi za wiele jakości.

Efekt finalny jest taki, że siedzi ostatnio na ławce rezerwowych. Kiedy pojawiał się na murawie, miał kilka sytuacji na strzelenie gola, ale nie wykorzystał ich. Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że on jest w Warszawie jakby za karę, a transfer do Legii był tak naprawdę wtedy wymuszony ciężką sytuacją finansową. Rozpaczliwie poszukiwano pieniędzy, a transfer Wahana był nie tylko zastrzykiem finansowym, ale też w pewnym stopniu uszczupleniem wydatków w kwestii pensji piłkarzy.
Dzisiaj jednak sytuacja w klubie się zmienia na lepsze i zaczyna wychodzić na prostą z długów. Nie wiadomo, jakby się to teraz potoczyło. Przypuszczam jednak, że jeśli Biczachczjan nie będzie regularnie grał do końca sezonu, a Legia przegra finał i straci szansę na jakikolwiek sukces w obecnych rozgrywkach, to latem może dojść do rozwiązania kontraktu za porozumieniem stron bądź wypożyczenia. Wtedy biorę pod uwagę możliwość, że ”Wahi” mógłby wrócić do Szczecina. Powiem nawet więcej… tylko w Pogoni był tak naprawdę szczęśliwy, a kibice go uwielbiali, co pokazywali na trybunach. Jak będzie ostatecznie? Tego na razie nie wiemy, ale twierdzę, że drzwi do Dumy Pomorza nie zamknęły się definitywnie dla Wahana i nie jest to koniec jego historii pisanej w tym klubie. – stwierdził Damian Sosna.
Runda wiosenna to jednak zupełnie nowa rzeczywistość, drużyna zupełnie nie uległa problemom związanym z organizacją klubu. Bez względu na wydarzenia pozaboiskowe kibice otrzymywali gwarancję walki o każdy ligowy punkt – tych od początku 2025 roku Pogoń zebrała aż 26 – najwięcej w lidze. Taki sam dorobek ma Raków Częstochowa, z którym „Portowcy” wygrali jako pierwsza drużyna, gdy „Medaliki” grały na wyjeździe.
Bohater z cienia?
Niesłychana odmiana w dyspozycji drużyny z pewnością była spowodowana także innymi czynnikami. Ważnym momentem było przyjście trenera Tomasza Grzegorczyka, szkoleniowiec doskonale poradził sobie w końcówce 2024 roku w Arce Gdynia. Niespodziewanie został jednak zastąpiony przez Dawida Szwargę. Można powiedzieć, że oba ruchy były bardzo udane – Arka zdominowała rozgrywki 1. Ligi, Pogoń pnie się na czoło Ekstraklasy.
W rozmowie z Damianem Sosną nazwałem pozyskanie trenera Grzegorczyka najlepszym transferem „Portowców” od dłuższego czasu. Jaką opinię na ten temat wyraził ekspert?: – Zgadzam się z tym. Trener Grzegorczyk jest dużym wsparciem dla sztabu szkoleniowego, a jego doświadczenie choćby z pracy w roli pierwszego szkoleniowca Arki Gdynia dzisiaj procentuje. Do tego dzięki jego wiedzy drużyna może stosować nowe rozwiązania zarówno w grze, jak i w stałych fragmentach gry, które mogą zaskoczyć przeciwników.
Przykład? Choćby rzut rożny w meczu z Rakowem Częstochowa, po którym Pogoń Szczecin strzeliła zwycięskiego gola. Samo rozegranie to jedno, ale to jak Rafał Kurzawa zmylił rywala przy próbie dośrodkowania, a następnie posłał piłkę w taki sposób, że Linus Wahlqvist był praktycznie niekryty przy oddaniu strzału głową, zasługuje na pochwały. Na pewno było to ćwiczone na treningach i konsultowane ze sztabem. Jeśli w taki sposób Duma Pomorza ma zaskakiwać rywali oraz stosować niekonwencjonalne rozwiązania, która dadzą jej zwycięstwo, to jestem jak najbardziej za. Podsumowując, przyjście trenera Tomasza Grzegorczyka do Szczecina oceniam bardzo pozytywnie.
Droga do tytułu
Zasług nie można odebrać jednak kapitanowi zakrętu, mam wrażenie, że gdyby nie historia Adriana Siemieńca w Jagiellonii Białystok – o Kolendowicza mówilibyśmy w kontekście zjawiska anormalnie rewelacyjnego. Damian Sosna dostrzegł pewną zbieżność w drodze obu szkoleniowców: – Co prawda jesień była średnia w wykonaniu Dumy Pomorza, ale od wiosny widzimy już, że jest to Pogoń według wizji Roberta – intensywna, wybiegana, waleczna, odważna, zdeterminowana, nie zatrzymuje się po objęciu prowadzenia, a w ostatnich tygodniach pokazała też, że nie załamuje się, kiedy pierwsza traci gola i natychmiast rusza do odrabiania strat.
Tak było w marcowym meczu z Cracovią u siebie i niedawno w starciu z Puszczą w Niepołomicach. Granatowo-bordowi przegrywali kolejno 0:2 i 2:4, ale pokazali niesamowitego ducha walki i odwrócili niekorzystny rezultat na korzystny, a w tych przypadkach zwycięski. Szczególnie to, co ten zespół zrobił w Niepołomicach… po prostu czapki z głów. Nigdy nie widziałem tak szalonego pojedynku, wygranego w takich okolicznościach. Naprawdę ogromny szacunek.
A co do ogólnej oceny, to będę mógł w pełni ocenić pracę trenera Kolendowicza po końcowych wynikach tego sezonu. Mam na myśli oczywiście zbliżający się finał Pucharu Polski i to, że w PKO BP Ekstraklasie Pogoń nadal ma szanse na przynajmniej trzecie miejsce przy aktualnie formie Jagiellonii Białystok. Jednak już teraz uważam, że Robert buduje w Szczecinie silny zespół i mogę powiedzieć nawet więcej. Jeśli latem drużyna zostanie solidnie wzmocniona, to wierzę, że Robert Kolendowicz może być szczecińskim Adrianem Siemieńcem, który także jest młodym szkoleniowcem, ale dostał ”odpowiednie narzędzia do kreacji” i dzisiaj ma na koncie Mistrzostwo Polski, a Jaga świetnie w tym sezonie reprezentowała Polskę na arenie międzynarodowej. Jestem pewny, że Robert może pójść podobną drogą. – wieszczył ekspert.
Prowadź „Kulu złoty”
Dzisiejsza rywalizacja to walka o zmazanie prze potwornej plamy, która pojawiła się na wizerunku Pogoni dokładnie rok temu. Wówczas „Portowcy” ulegli w kompromitującym stylu 1:2 z Wisłą Kraków, drużyna z 1. Ligi wygrała Puchar Polski i była bardzo bliska awansu do fazy ligowej Ligi Konferencji. Można się tylko zastanawiać, jak w eliminacjach poradziłaby sobie drużyna Jensa Gustafssona. Od czasu odejścia Szweda zespół zrobił sporo kroków naprzód, sportowo Pogoń wygląda znacznie lepiej. Pewnym mankamentem może być wąska kadra, dziś Kolendowicz pośle do boju jednak najsilniejszą jedenastkę.
Zapytałem Damiana Sosnę o jeden powód, dla którego „Portowcy” okażą się dziś drużyną zwycięską: – Ciężko jest podać tylko jeden, ale główne atuty Pogoni Szczecin w finale to przede wszystkim zżyta drużyna doświadczona ciężkimi momentami, a te często właśnie jednoczą zespół, równa forma, zawodnicy w znacznie lepszej dyspozycji niż rok temu, mentalność, która po takim come backu w Niepołomicach pozwoli bardzo uwierzyć we własne możliwości i oczywiście postrach pola karnego, ”Kulu złoty od zadawania bólu” jak go tutaj nazywamy – Efthymios Koulouris. To napastnik, który chyba trzeba powiedzieć sobie szczerze, jest najlepszym piłkarzem na tej pozycji w najnowszej historii Dumy Pomorza. 28 goli, z czego 25 w lidze i 3 w rozgrywkach pucharowych, to idealny dowód potwierdzający moje słowa. Jego umiejętności w zdobywaniu kolejnych bramek i ogólna praca na boisku to już klasa sama w sobie i na światowym poziomie.
Do tego ”Kulu” jest najmocniejszym atutem Pogoni, która ma napastnika w życiowej formie i przede wszystkim regularnie trafiającego do siatki, czego dobitnie nie można powiedzieć o napastnikach Legii Warszawa. Portowcy mają po swojej stronie zdeterminowanego kapitana – Kamila Grosickiego. To również absolutny lider, który zrobi wszystko, żeby zespół wrócił z Pucharem Polski do Szczecina. Nikt tutaj nie chce powtórki z ubiegłego roku. Porażka z Wisłą Kraków bolała wszystkich przez bardzo długi czas. Zatem to doświadczenie z 2024 roku i chęć zmazania tej plamy mogą być dodatkową mobilizacją przed piątkowym finałem. Legioniści też mają jednak swoje atuty, przez co uważam, że nikt nie będzie tu faworytem.
Szansę oceniam 50/50 po każdej ze stron i czeka nas niewątpliwie zacięty, ale wyrównany pojedynek, w którym każda ze stron będzie walczyć od początku do końca. Nie mam pewności, że to może rozstrzygnąć się w 90 minut. Zatem na koniec powiem, że zarówno zawodnicy, jak i kibice powinni być gotowi na każdy scenariusz. Bo nikt w tak ważnej rywalizacji nie może sobie pozwolić na błąd czy zawahanie się. To może bardzo słono kosztować, o czym z resztą już się boleśnie przekonaliśmy. – przypominał ekspert portalu „Portowa Duma”.
Lewandowski z Hellady?
„Kulu złoty” z pewnością będzie wielkim utrudnieniem dla defensywy warszawskiej Legii. Goncalo Feio przekonywał jednak o uznaniu dla ofensywnych piłkarzy „Wojskowych”: – Dla mnie najlepsi piłkarze na świecie występują zawsze w moim zespole. Nie miałoby znaczenia czy po drugiej stronie jest Lewandowski czy Koulouris, Proszę mnie też dobrze zrozumieć, bo doceniam kunszt Greka. Jest bardzo powtarzalny w zakresie poruszania się i szukania okazji. To dobry atakujący. – mówił Portugalczyk podczas wczorajszej konferencji.
Koulouris to niewątpliwie odpowiednik Roberta Lewandowskiego w warunkach polskich rozgrywek. Ekspert wskazał liczby Greka, które niebywale imponują. W klasyfikacji strzelców Pucharu Polski na równi ze snajperem Pogoni jest Marc Gual, Ryoya Morishita i Kamil Grosicki. Każdy z piłkarzy ma na koncie trzy gole. Na czele znajduje się Szymon Krocz – napastnik Olimpii Grudziądz. Ostatnie mecze pokazały jednak, że dla 29-letniego napastnika „Portowców” strzelenie dwóch goli to żaden problem. Grek może powalczyć o miano najlepszego strzelca także w tych rozgrywkach.
Rywalizacja zapowiada się wyśmienicie, kibice od samego rana budują atmosferę wokół obiektu nad Wisłą. Ten z pewnością zostanie wypełniony pod korek, będzie to doskonała odpowiedź po ogromnej kompromitacji z Superpucharem Polski. Poza prestiżem i awansem do eliminacji Ligi Europy na wygranego czeka nagroda pieniężna. Dla obu ekip to jednak starcie bardzo wielkiej wagi pozamaterialnej – dla Feio być może mecz o posadę w Legii. Pierwszy gwizdek sędziego Szymona Marciniaka o 16:00.
nie udało się