
Fot. Śląsk Wrocław
25 maja 2024 roku – Śląsk Wrocław wybiera się do Częstochowy na mecz z Rakowem. Goście walczą o mistrzowski tytuł, gospodarze mają za sobą rozczarowujący sezon. Mecz kończy się wygraną WKS-u 2:1, bramki strzelają Erik Exposito i Nahuel Leiva. Podopieczni Jacka Magiery odbierają srebrne medale za wicemistrzostwo Polski. 351 dni później „Medaliki” są liderem tabeli, we Wrocławiu nie ma już ani Exposito, ani Nahuela, ani Magiery. Śląsk ma mniej niż 1% szans na utrzymanie, spadek może stać się faktem już dziś.
Trzej muszkieterowie
Listę grzechów należałoby podzielić właściwie na trzy rozdziały. Pierwszy to zarządzanie sukcesem z sezonu wicemistrzowskiego przez Davida Baldę i Jacka Magierę. Były trener w niedawnym wywiadzie dla Footrucka relacjonował początki przygotowań do obecnego sezonu. Sytuacja kadrowa była tak słaba, że szkoleniowiec chciał pod koniec czerwca rzucić papierami. Z wicemistrzowskiej kampanii pozostało trzech dyspozycyjnych graczy, ze wzmocnień byli Junior Eyamba, którego transfer nie wymaga komentarza, a także… Filip Rejczyk.
Ze Śląskiem pożegnali się Erik Exposito i Patrick Olsen, podczas zgrupowania w Austrii do kadry dołączył Sebastian Musiolik. Były opiekun w gorzkich słowach odniósł się do strategii klubu: – Śląsk nie miał „planu B” po odejściu Erika – wskazał także, że za najważniejsze decyzje wewnątrz klubu odpowiedzialne były osoby, które nie miały pojęcia o futbolu. Brak skutecznego snajpera był porażający, do połowy września jednym napastnikiem pozostał Musiolik. Były gracz Górnika Zabrze miał swoje momenty, w pamięci kibiców pozostał mecz z Legią Warszawa. W ogólnym ujęciu nie dawał jednak pożądanej jakości.
Dzieci ruszyły do szkół, Nahuel Leiva wybrał się za to do Izraela. Transfer wychodzący Hiszpana był przeogromną kompromitacją Patryka Załęcznego. Prezes na Twitterze zarzekał się, że gwiazdor pozostanie na Tarczyński Arenie. Już wcześniej ofensywa grała poniżej oczekiwań, po odejściu Nahuela sytuacja stała się krytyczna.
David Balda obiecał bezgotówkowe wzmocnienia, kilka dni później do Śląska trafił Jakub Świerczok. Nastroje wokół WKS-u pogorszyła klęska żywiołowa, która nawiedziła przede wszystkim region Dolnego Śląska. Odwołano spotkanie ze Stalą Mielec, w połączeniu z przerwami na zgrupowania reprezentacji Śląsk w ciągu niemal dwóch miesięcy zagrał tylko trzy domowe mecze. Kibice nie mieli nikogo, z kim mogliby identyfikować swoją sympatię.
W październiku nadszedł lepszy moment, drużyna Jacka Magiery wygrała wówczas jedyne spotkanie w Ekstraklasie jesienią. W czterech meczach z rzędu Śląsk nie przegrał, rozbił Radomiaka w Pucharze Polski aż 3:0. Wydawało się, że drużyna wychodzi na prostą, wtedy przyszedł czas na derby…

Śląsk w poniedziałkowy wieczór pojechał do Lubina na mecz z Zagłębiem. Drużynę „Miedziowych” budował nowy trener – Marcin Włodarski. Śląsk stracił gola już po kilkunastu sekundach, w ofensywie nie wykreował niemal nic. Gwoździem do trumny był gol przewrotką Marcela Reguły z 96. minuty – Zagłębie wygrało aż 3:0.
Pięć dni później WKS w karykaturalnym, dennym stylu przegrał 0:1 z Górnikiem Zabrze. W następny wtorek klub zwolnił Jacka Magierę i Davida Baldę. Czy była to decyzja słuszna? Być może miałaby prawo bytu, gdyby Patryk Załęczny miał zasadny plan działania na przyszłość. O takim nie było mowy, nadszedł za to najciemniejszy okres w bieżącym sezonie.
Patologiczny proceder
Drużynę objął dotychczasowy trener rezerw – Michał Hetel. Szkoleniowiec nie miał wymaganej licencji, więc klub wymyślił, że będzie pracował na mocy uprawnień Marcina Dymkowskiego, który był w trakcie kursu. Poinformowano dostojnie o współpracy, Hetel w taki sposób przedstawiał plany na resuscytację Śląska: – Marcin Dymkowski był w sztabie pierwszej drużyny i jest bardzo ważną postacią. Nasza współpraca musi przynieść efekty, dzięki którym zaczniemy wygrywać.
Dymkowski był postacią ważną o tyle, że pojawiał się w meczowym protokole. Po kilku dniach zaczęło dochodzić do tarć, trenerzy podawali zupełnie rozbieżne informacje na temat sytuacji w drużynie. Śląsk na początek zremisował z Jagiellonią Białystok, w kolejnych spotkaniach przyszła jednak porażka z Puszczą Niepołomice i odpadnięcie z Pucharu Polski po spotkaniu z Piastem Gliwice. Dymkowski zabrał wówczas głos na temat najbliższych spotkań: – Powiem krótko, musimy w najbliższych dwóch meczach z Lechią oraz z Radomiakiem zdobyć minimum 4 pkt, a najlepiej 6 pkt. Jeśli tego nie zrobimy, to Śląsk Wrocław spadnie z ligi.
Źle się dzieję w Śląsku. Czy trener Dymkowski opuścił WKS?
Przyjrzyjmy się teraz wypowiedzi Michała Hetela: – Nie zgadzam się z trenerem Marcinem w tej kwestii. Nasza sytuacja jest zła, ale nie bez wyjścia, nawet jeśli jeszcze w tym roku noga by nam się powinęła. Przypomnijmy sobie, jak niecałe dwa lata temu Śląsk miał 7 pkt straty do bezpiecznego miejsca i cztery mecze do rozegrania. Teraz strata jest podobna, ale spotkań mamy zdecydowanie więcej, więc nie liczmy teraz punktów – mówił obecny trener rezerw.
To jest współpraca? Jest to najbardziej jaskrawy przykład rozbieżności, poza tym kibic mógł mieć wrażenie, że Marcin Dymkowski nie mial zielonego pojęcia o bieżącym stanie kadry. Wreszcie klub zgłosił chorobę formalnie pierwszego trenera, Ekstraklasa wyraziła zgodę, by w dwóch ostatnich meczach jesieni w protokole widniał Hetel.
Efekt współpracy? Pięć meczów – jeden remis i cztery porażki. Śląsk w dennym stylu uległ Lechii Gdańsk, Puszczy Niepołomice i Radomiakowi. Uciekło wiele punktów, o czym przekonywał Jacek Magiera. Zgadzam się z byłym trenerem w kwestii tego, że zwolnienie bez wizji na przyszłość było absurdem. Śląsk zapewnił sobie ujemny bilans bramkowy z Lechią, przez co jutro gdańszczanom wystarczy remis, by matematycznie skończyć przed WKS-em. Śląsk jesień zakończył z 10 oczkami na koncie.
Bardzo cenię personalnie Michała Hetela, wykonał świetną pracę w rezerwach. W Ekstraklasie zasłynął jednak przede wszystkim… dostojnym ubiorem. Sytuacja sportowa została położona, niepokój obserwatorów wzbudziło jednak to, co działo się w gabinetach. Współpraca Hetela z licencją Dymkowskiego była niebezpiecznym precedensem obejścia przepisów. Mało tego, w komunikacie pożegnalnym o Dymkowskim nie było ani słowa. Bardzo ważna postać….
Twardą ręką
Nowym dyrektorem sportowym został Rafał Grodzicki, jego pojawienie się wzbudziło sporo kontrowersji. Zagroził nawet jednemu z dziennikarzy drogą sądową, ostatecznie jednak zrezygnował z powództwa. Trzeba przyznać, że dyrektor zabrał się do bardzo intensywnej pracy. Przed świętami nowym trenerem został Ante Simundza, w zimowym oknie do klubu trafili ciekawi piłkarze.
Przeszłość rozliczona, Śląsk staje do walki! Rafał Grodzicki zdradził kulisy pracy
Transfery Assada Al Hamlawiego i Jose Pozo były strzałami w dziesiątkę. Snajper potrzebował kilku spotkań, finalnie został jednak najlepszym strzelcem z pośród piłkarzy, którzy zimą zmieniali pracodawcę. Hiszpan w każdym meczu trzyma wysoki poziom, jego zagrania porywają kibiców na Tarczyński Arenie.
Podobnie można ocenić pracę Ante Simundzy, w piłce nożnej najcenniejszy jest czas – do pewnego momentu w każdym kolejnym meczu widoczny był pewien rozwój. Początki były trudne, z czasem drużyna zaczęła punktować. Pojawiły się pewne mankamenty, słoweniec wprowadził jednak imponujący warsztat trenerski, zdołał odgruzować drużynę. Zaproponował futbol ofensywny, często wręcz brawurowy, zdołał porwać publiczność.
Moment wstrzymania rozwoju, o którym napisałem, nadszedł po widowiskowym meczu z Cracovią. Śląsk wygraną 4:2 i ucieczkę z ostatniej pozycji w tabeli okupił utratą kapitana – Petr Schwarz trafił do szpitala, tym samym zakończył swój udział w tym sezonie. Brak kapitana przewrócił drużynę, każdy z zawodników stracił niejako kilkanaście procent możliwości.
Schwarz od początku sezonu był jednym z najlepszych pomocników w Ekstraklasie. Notował liczby niespotykane w ekipie, która walczy o utrzymanie. Simundza próbował wystawić tam Tudora Balutę, który permanentnie zawodzi kibiców. Po słabym występie Rumuna przeciwko GKS-owi Katowice, trener wymyślił plan z Piotrem Samcem-Talarem w środku pola.
Nowa rola dla nominalnego skrzydłowego nieco poprawiła sytuację, w starciu z Rakowem Śląsk wyglądał obiecująco. Zderzył się jednak z mistrzem pragmatyzmu – Markiem Papszuna. Jego maszyna rozbiła WKS aż 3:0, od początku spotkania zagrał Herik Udahl. Sytuacja napastników jest najbardziej zaskakującym zagadnieniem w pracy i wyborach trenera Simundzy.
Enigmatyczne decyzje
Sebastian Musiolik pod koniec lutego w meczu z Koroną Kielce wyszedł w pierwszym składzie. Zagrał fatalnie, opuścił boisko w przerwie. W kolejnych spotkaniach byłego gracza Górnika brakowało w kadrze meczowej, jednocześnie pojawiał się w niej Udahl. Regularnie dopytywałem trenera o genezę tej decyzji, Simundza przekonywał, że Norweg zasłużył na miejsce w osiemnastce postawą na treningach. Jednocześnie Musiolik miał pracować równie ciężko, drałujesz była ucinaną stwierdzeniem, że to: – decyzja trenera.
Szkoleniowiec wskazywał, że Udahl mógł mieć trudności po wejściu z ławki. Nie dostał wcześniej okazji od pierwszej minuty, w końcówce był zawodnikiem przezroczystym. Po starciu z GKS-em Piotr Janas na Twitterze zastanawiał się, czy snajper wie, czym w piłce nożnej jest spalony… Gdy przed meczem z Rakowem usłyszałem o możliwości gry Udaha od początku – nieco osłupiałem. Następnego dnia na 75 minut przed starciem przy Limanowskiego moje oczy wyglądały jak monety pięciozłotowe – Norweg był w wyjściowym składzie.
Występ 28-latka w Częstochowie pasował do tego, co pokazywał wcześniej – nie zrobił zupełnie nic. Zaliczył sześć kontaktów z piłką, niektórzy dziwili się, że aż sześć… W przerwie zastąpił go Assad Al Hamlawi, piłkarz reprezentacji Palestyny w jednej akcji działał więcej, niż Norweg przez całą pierwszą połowę.
Śląsk tracił masę goli po dośrodkowaniach, pytałem o to trenera już przed meczem z Cracovią. Simundza odwoływał się do odpowiedzialności, w kolejnych trzech starciach WKS stracił w ten sposób sześć bramek. Oczywiście sytuacje bramkowe były kompletnie różne, z pewnością należało jednak popracować nad etapem dopuszczenia rywala do zagrania centry. Ponadto WKS musiał być gotowy na fizyczną grę Zagłębia Lubin.
Sztab szkoleniowy świetnie przepracował tydzień przed derbami, piłkarze Śląska byli uzbrojeni po zęby. Zagłębie zagrało najlepszy mecz za kadencji Leszka Ojrzyńskiego, mimo tego zakończył się najwyższą porażką. WKS wygrał 3:1, ponownie uciekł z ostatniej pozycji w tabeli. Skrócił stratę do „Miedziowych” do pięciu oczek, w takim samym dystansie znajdowała się gdańska Lechia.
Ostatnia umiera nadzieja…
Mecz z Górnikiem był spotkaniem o życie, Simundza zapowiadał, że jego zawodnicy są świadomi wagi rywalizacji. Mecz od początku był otwarty, Śląsk sprawiał lepsze wrażenie. Po kwadransie gry gospodarze mieli rzut rożny, szybko rozegrał go Matus Kmet. Lukas Podolski podał do Erika Janzy, Słoweniec huknął zza pola karnego. Piłkarze gości zostawili kapitana Górnika bez krycia, prosili się tym o stratę gola.
Dalsze elementy pierwszej części to WKS w pigułce. Zerowa umiejętność wyciągania wniosków, potworna nieskuteczność i rażące błędy w defensywie. Erik Janza miał jeszcze dwie bliźniacze sytuacje na strzał zza pola karnego, ponadto przed zejściem do szatni Śląsk był spóźniony przy strzale Hellebranda. W pewnym momencie Simundza w furii wyskoczył z ławki rezerwowych, nawoływał do Arnau Ortiza o krztę organizacji i zajęcie się piłkarzem Górnika ustawionym przed polem karnym.
Gaśnie światło we Wrocławiu. Śląsk z niemal pewnym spadkiem
Wściekły był także Rafał Leszczyński, bramkarz ekspresyjnie wyraził swoją opinię na temat reakcji kolegów. Mam wrażenie, że nawet gdyby jeden, powtarzalny element nagminnie sprawiał problemy drużynie nawet w A klasie, zostałby ugaszony. Być może goście byli oszołomieni tym, że przed polem stał inny gracz niż Podolski – zagrywka ze strony Piotra Gierczaka okazała się skuteczna.
Przed przerwą oliwy do ognia dolał niemal Marc Llinares, Hiszpan wielokrotnie w tym roku prowadził piłkę do środka boiska. Naturalnie dla siebie robił to lewą nogą, bliższą do nacierającego przeciwnika. Zazwyczaj miał jednak szczęście, udawało mu się nawet zyskać teren. Na dłuższą metę nie mogła być to jednak skuteczna strategia, po niedopuszczalnej stracie bronić musiał Leszczyński.
Porażka na własne życzenie
Ogólny obraz gry w obronie był zatem katastrofalny, Śląsk imponował jednak w fazach przejściowych. Docieranie z piłką do trzeciej tercji wyglądało świetnie, Górnik pozostawiał gościom sporo przestrzeni. WKS stwarzał sobie okazję, pojawił się jednak kolejny kamień – wykończenie. W pierwszej połowie drużyna miała trzy stuprocentowe okazje, wszystkie koncertowo zmarnowane.
Po przerwie mecz się nieco uspokoił, wreszcie Mateusz Żukowski wyszedł sam na sam z bramkarzem. Zachowanie skrzydłowego należałoby skwitować minutą ciszy… Przed tygodniem narzekaliśmy na nieudaną próbę ominięcia Valentina Cojcaru przez Marca Guala. W mojej opinii gracz Śląska pobił wyczyn Hiszpana, trafił w piłkę „prostym podbiciem” – podał ją wprost do niemal leżącego Majchrowicza.
Niewykorzystana okazja się zemściła, Górnik trafił na 2:0. Goście podupadli, przegrali i niemalże spadli z ligi. Dziś Lechia Gdańsk zagra z Koroną Kielce, „Biało-Zielonym” do utrzymania wystarczy podział punktów. Nawet w przypadku porażki z drużyny z Trójmiasta, los Śląska jest raczej przesądzony – WKS pożegna się z elitą po siedemnastu sezonach. W ciągu kilku ostatnich lat kilkukrotnie było blisko relegacji – tym razem grzechy jesieni były jednak zbyt ciężkie.
Przydatna relegacja?
Najbardziej bolesne mogą być mecze za opisanej wyżej kadencji Michała Hetela – to niejako dziewięć przepalonych punktów. Jestem pewien, że pod batutą Jacka Magiery czy Ante Simundza drużyna nie skończyłaby z bolesnym zerem. W przypadku zdobycia choćby czterech dziś mówilibyśmy o niemalże równych szansach względem Zagłębia czy Lechii. Dodatkowy niesmak może budzić zachowanie Petera Pokornego, kibice są nie tyle wściekli, co załamani. Słowak był ich idolem, dziś zdaniem wielu został antybohaterem.
Wielu obserwatorów dostrzega, że spadek Śląska może być przydatnym resetem. Zarządzanie klubem w ostatnich latach budziło oburzenie kibiców, srebrny medal był tylko zatrutym kielichem prowadzącym do upadku. Być może przyspieszy to prywatyzację klubu, póki będzie on w rękach miasta, na stabilizację nie ma żadnych szans.
Na relegację z pewnością nie zasłużyli kibice – to Ekstraklasa pełną gębą. Śląsk miał trzecią najlepszą frekwencję w lidze. Drużyna na ostatnim miejscu zbierająca ponad 30 tysięcy osób to ewenement. Drugą postacią godną wyróżnienia jest Ante Simundza – profesjonalizm i pasja trenera nie wystarczyła, by utrzymać drużynę.
Śląsk został niedawno ponownie wystawiony na sprzedaż. Obecna wycena jest wielce enigmatyczna, być może klub znowu zdrożeje o ponad 500%. Czas na złożenie dokumentów zainteresowane podmioty mają do 26 maja, potencjalny nowy właściciel będzie zarządzał najpewniej klubem pierwszoligowym.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: