
Fot. Wisła Kraków / Bartek Ziółkowski
O dniu 29 maja 2025 roku każdy kibic Wisły Kraków chciałby jak najszybciej zapomnieć. Więcej – hasło baraże musi działać na każdego fana „Białej Gwiazdy” alergicznie. Wczoraj podopieczni Mariusza Jopa przegrali z Miedzią Legnica w półfinale baraży o Ekstraklasę. Przegrali mecz sezonu. Przed nim kolejny sezon pierwszoligowej młócki.
Wydawało się, że Wisła Kraków za kadencji Mariusza Jopa nauczyła się tego, co w pierwszej lidze najważniejsze – przepychania meczów. Ostatnia seria „Białej Gwiazdy” imponowała, na ostatnie dziesięć ligowych meczów, zespół z Krakowa potrafił wygrać aż osiem. Przegrał u siebie z Wisłą Płock 1:3 i zremisował na wyjeździe z Bruk-Betem 2:2. Od 25. kolejki do ostatniej serii gier, nikt nie mógł poszczycić się takim wynikiem, Wisła zostawiła za plecami całą ligę.
Co jednak warte odnotowania – i co przecież akcentował sam Mariusz Jop na konferencji przed meczem z Miedzią Legnica – to, co działo w sezonie zasadniczym, należało oddzielić grubą kreską. – Baraże to osobna historia, uczulaliśmy na to zawodników – mówił Jop.
Efektów jednak brak. Wisła zagrała… jak zawsze. Dominowała od początku, straciła bramkę dość niespodziewanie i nie potrafiła się podnieść. Ktoś powie, że limit pecha został w meczu z Miedzią wykorzystany na maksa. Z drugiej jednak strony, ciężko znaleźć kilka naprawdę konkretnych sytuacji podopiecznych Jopa. Próbował Bartosz Jaroch z ostrego kąta w pierwszej połowie, na strzał, a nawet kilka pokusił się Angel Rodado, natomiast mnóstwo prób wiślaków było nieskutecznych. Kulała decyzyjność i wzięcie odpowiedzialności, zwłaszcza w ostatniej tercji.

Wisła Kraków przegrywa z Miedzią Legnica. Koniec marzeń o Ekstraklasie
Na grubo przed meczem Wisła Kraków – Miedź Legnica nastroje w stolicy Małopolski były więcej niż bojowe. 33 tysięcy sprzedanych biletów – wydawałoby się, że norma, patrząc na skalę wydarzenia i wagę meczu. Głód w Krakowie był ogromny, każdy kibic Wisły Kraków już stęsknił się za Ekstraklasą i był zgodny co do tego, że trzy lata niebytu w elicie to aż nadto.
Od spadku do pierwszej ligi Wisła Kraków ewoluowała, miewała różne etapy, jednak zawsze nie radziła sobie z tym samym – presją i wagą pojedynczego meczu. Wystarczy przywołać najbardziej spektakularne klapy:
- Wisła Kraków – Zagłębie Sosnowiec 1:2 (1:0), 33. kolejka 1. Ligi, 2022/23,
- Wisła Kraków – Puszcza Niepołomice 1:4 (0:2), 1/2 finału baraży o Ekstraklasę, 2022/23,
- Zagłębie Sosnowiec – Wisła Kraków 1:1 (1:0), 31. kolejka 1. Ligi, 2023/24,
- Wisła Kraków – Lechia Gdańsk 3:4 (2:2), 32. kolejka 1. Ligi, 2023/24,
- GKS Katowice – Wisła Kraków 5:2 (2:1), 33. kolejka 1. Ligi, 2023/24.
Do tej listy śmiało możemy dorzucić wczorajszą rywalizację. Co cechuje te mecze? Wisła Kraków spala się mentalnie, mając świadomość, że jeden mecz przechyli szalę i jest o piekielnie dużej stawce. Starcie pod koniec pierwszego sezonu na zapleczu z Zagłębiem Sosnowiec było o tyle szczególne, że gdyby „Biała Gwiazda” je wygrała, to awansowałaby bezpośrednio do Ekstraklasy. Finalnie musiała się zadowolić barażami, gdzie dała ciała u siebie z Puszczą.
Końcówkę poprzedniego sezonu dość ciężko zdefiniować, ponieważ Wisła Kraków, która sięgnęła po Puchar Polski, nie potrafiła wygrać ani jednego meczu po finale na PGE Narodowym. Zespół prowadzony wtedy przez Alberta Rude tylko zremisował ze zdegradowanym Zagłębiem Sosnowiec, a następnie przegrał z Lechią, GKS-em Katowice, a na dokładkę z Bruk-Betem (tego meczu nie ma na liście, bo już był w zasadzie „o pietruszkę”).
Alan Uryga: Baraże są rozczarowaniem. Każdego sezonu celowaliśmy w bezpośredni awans [WYWIAD]
Co można Wiśle Kraków zarzucić poza aspektem mentalnym w kluczowych meczach? W tym sezonie bez dwóch zdań wszystko wyglądało dobrze albo nawet bardzo dobrze, ale dopiero wtedy, gdy zespół przejął Mariusz Jop. Pierwsze kolejki za Kazimierza Moskala były tragiczne. Zapominając o spotkaniach w eliminacjach europejskich pucharów, na siedem rywalizacji w pierwszej lidze, „Biała Gwiazda” wygrała ledwie… raz.
Po 7. kolejkach zresztą Wisła Kraków plasowała się na 13. miejscu, miała na koncie sześć oczek. Wówczas rozmowa o awansie była mało poważna.
Mariusz Jop podniósł zespół, przeformatował Wisłę Kraków i zaczął częściej stawiać chociażby na Łukasza Zwolińskiego. Jego drużyna strzelała dużo bramek, sporo kreowała i imponowała intensywnością. To był zespół, który przyjemnie się oglądało, choć miewał swoje mankamenty.
Największą bolączką były mecze u siebie, w których Wisła Kraków nie mogła napocząć rywala albo zareagować, gdy ten zagra szczelnie i odpowiedzialnie z tyłu. Krakowianie tracili punkty remisując z GKS-em Tychy (0:0), Stalą Rzeszów (1:1) czy Miedzią Legnica (1:1). Na początku rundy rewanżowej przegrali przed własną publicznością ze Zniczem Pruszków (0:1) czy też pod koniec sezonu z Wisłą Płock (1:3), choć co warto odnotować z „Nafciarzami” nie zagrali źle. Byli nieskuteczni, a goście z Płocka zagrali sposobem i zainkasowali komplet punktów.
Co jednak najmocniej nie zagrało z Miedzią? Przede wszystkim drużyna po stracie bramki, podupadła mentalnie. Waliła głową w mur, jednak żadna z sytuacji nie przyniosła efektu. Po przerwie zresztą podobnie – były poprzeczki, słupki, jednak zawsze brakowało „tego czegoś”.
Mam wrażenie, że punktem zwrotnym była też paskudna kontuzja Rafała Mikulca na początku drugiej odsłony. Piłkarze Wisły nie mogli się po tym pozbierać i potrzebowali kilkunastu minut, by wskoczyć na odpowiednie obroty. Nie pomogły także zmiany – z urazem mięśniowym zszedł w przerwie Angel Baena, w jego buty wszedł Tamas Kiss. Za kontuzjowanego Mikulca pojawił się Giannis Kiakos. Obie te zmiany były bardzo złe, natomiast wejście Kissa było na tyle koszmarne, że Mariusz Jop zdecydował się w jego przypadku na „wędkę”.
Wisła nie robiła przewagi na bokach. Nie kreowała w środku, a przede wszystkim nie było lidera, który wziąłby ciężar rozegrania na siebie. Każdy był schowany, liczył na partnera. Oczywiście – Miedź bardzo skutecznie obrzydziła przy Reymonta futbol. Podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego świadomie zagrali do bólu brzydki mecz, uprzykrzali życie, kradli sekundy – zastosowali pewien sposób, który okazał się zabójczo skuteczny.
Pewnie można też dyskutować nad formą Bartosza Frankowskiego, który gwizdał w meczu. Czy popełnił wyraźny, rażący błąd i jeden z zespołów może czuć się poszkodowany? Tego bym nie stwierdził, jednak jestem więcej niż pewny, że arbiter nie poradził sobie z wagą meczu (podobnie jak piłkarze Wisły). Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem, by wiedzieć, że Frankowskiego „duże” mecze przerastają. Nieprzypadkowo zresztą trwał konflikt na linii Bartosz Frankowski – Legia Warszawa, a gracze stołecznego zespołu mówili otwarcie, by ten sędzia nie prowadził ich spotkań.
Nie pomogła też z pewnością afera alkoholowa z udziałem Frankowskiego i Tomasza Musiała. Komisja Ligi pewnie chciała „podbudować” sędziego, dając mu tak ważne spotkanie, jednak moim zdaniem tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że ten sędzia do takich spotkań się nie nadaje.
O pracy Frankowskiego sporo mówił Jarosław Królewski po ostatnim gwizdku. – Myślę, że sędzia też nie udźwignął tego spotkania. Uważam, że ta kontuzja Rafała Mikulca to też pokłosie tego. Na samym początku meczu było sporo fauli, wystarczyło „zamknąć” zachowanie zawodników, którzy notorycznie przerywali akcje i może tej kontuzji byśmy uniknęli. Sędzia ewidentnie nie panował nad spotkaniem. Myślę, że PZPN powinien zastanowić się kogo wystawia na mecze, które są wrażliwe pod względem emocji, bo sędzia też powinien mieć odpowiedni profil – mówił szef „Białej Gwiazdy” przed kamerami TVP Sport.
Kto odejdzie latem z Wisły Kraków?
Gdy odejdą w cień emocje, z pewnością zasadne będzie pytanie – co dalej? Kto w kadrze zostanie, a kogo Wisła Kraków sprzeda? Kilku graczy na brak ofert nie narzeka, mówiło się chociażby o odejściu Angela Baeny. Hiszpan ma umowę tylko do czerwca tego roku.
Pod znakiem zapytania stoi przyszłość chociażby największej gwiazdy, a więc Angela Rodado. 28-latek na początku tego sezonu przedłużył kontrakt do czerwca 2027 roku, ale czy będzie chciał wciąż grać w pierwszej lidze? Wkrótce się przekonamy.

W pierwszej kolejności jednak trzeba będzie się zastanowić nad grupą zawodników, którym – podobnie jak Beanie – umowy wygasają wraz z końcem tego sezonu. O kim mowa? O przede wszystkim Jesusie Alfaro, Igorze Łasickim, Bartoszu Jarochu, Josephie Colleyu, Jamesie Igbekeme czy Patryku Gogóle. Słowem – to będzie straszliwie pracowite lato przy Reymonta…
W kontekście budowy kadry, należy jeszcze wspomnieć o kontuzjowanych Alanie Urydze czy Rafale Mikulcu. Ten drugi doznał złamania obu kości podudzia, poinformowała dziś „Biała Gwiazda”. Pod znakiem zapytania jest czas pauzy tej dwójka, która przecież była absolutnie kluczowymi piłkarzami w talii Jopa.
Przyszłość samego trenera także nie jest pewna, choć tutaj Jarosław Królewski uspokajał – natychmiast po ostatnim gwizdku zaznaczył, że chce z tym trenerem kontynuować współpracę.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
1 komentarz on “Wisła Kraków wciąż pierwszoligowa. „Biała Gwiazda” utknęła na zapleczu na dobre?”